"Super Express": - Pańska działalność w roli przewodniczącego komisji hazardowej doprowadza opozycję do łez.
Mirosław Sekuła: - Nie widzę winy po mojej stronie. Posłanka Kempa chciała na mnie wymusić przerwanie prac komisji, ze względu na swój urlop. Odpowiedziałem jej, że mnie to nie obchodzi i ma się wziąć do roboty. Nie uważam, żeby to było obraźliwe bądź chamskie. Przypuszczam, że rozżaliło ją coś innego, a później wpadła na pomysł, żeby obciążyć winą mnie.
- Może rozżaliło ją odrzucenie wniosku o konfrontację świadków? Zderzenie zeznań Donalda Tuska i Mariusza Kamińskiego mogłoby się okazać istotne.
- Nie sądzę. Konfrontacje w innych komisjach były bezskuteczne. Powodowały tylko utwierdzanie świadków w ich stanowiskach, nie posuwały sprawy do przodu. Nie przeczę, że oglądalność posiedzeń dzięki temu rosła, ale chyba nie o to chodzi.
- Inne komisje pracują już niemal trzy lata i końca nie widać. Wasza pracuje cztery miesiące i chce pan zakończenia jej obrad.
- Istotną różnicą jest to, że na naszą komisję uchwała sejmowa nałożyła ramy czasowe. W pierwszej wersji był to koniec lutego. Teraz mamy trzecią wersję do 30 września. Niedotrzymanie już trzeciego terminu byłoby naruszaniem powagi Sejmu.
- Różnica polega też na tym, że tamte komisje zajmują się ewentualną winą posłów PiS. Pańska zajmuje się aferą dotyczącą rządzącej Platformy.
- Posłowie PiS i SLD mają polityczny interes w tym, żeby nie tyle wyjaśnić afery hazardowe, bo ja twierdzę, że były trzy, co w nieskończoność przesłuchiwać świadków.
- A posłowie PO mają interes w tym, żeby aferę rozmyć. Pan, jeszcze zanim został przewodniczącym, mówił przecież, że komisja niepotrzebnie przeszkadza prokuraturze!
- Nie pchałem się do tej komisji. Jeżeli ktoś decyduje się zostać posłem, musi być przygotowany do pełnienia zarówno wdzięcznych, jak i niewdzięcznych funkcji. Na szefa komisji wskazano mnie ze względu na doświadczenie w NIK. Komisja pracowała bardzo intensywnie. Przesłuchaliśmy 81 świadków, mamy 30 tysięcy stron dokumentów.
- Część z tych świadków była
- Niepotrzebna.
- Zwłaszcza ci, których wzywano drążąc sprawy z czasu rządów SLD i PiS. Utopienie w powodzi zeznań afery dotyczącej posłów Chlebowskiego i Drzewieckiego było na rękę Platformie.
- Badaliśmy procesy legislacyjne dotyczące ustaw hazardowych z ostatnich trzech kadencji Sejmu. Mieliśmy znaleźć złe bądź naganne mechanizmy, by w przyszłości się nie powtórzyły. Tak rozumiem uchwałę Sejmu. A nie tak jak niektórzy, że komisja ma być maczugą do walenia części polityków po głowie.
- Pańska propozycja raportu wzbudziła wiele kontrowersji. Zeznania premiera Kaczyńskiego uznaje pan za niewiarygodne, a premiera Tuska za wiarygodne.
- Za niewiarygodną uznaję tylko jedną, drobną część zeznań Kaczyńskiego. Aktywny polityk i premier musiał wiedzieć o przynoszeniu ustaw do ministerstwa w chwili, kiedy szumią o tym wszystkie media. Zawirowania wokół ustawy hazardowej miał w prasówce.
- Za wiarygodne uznał pan jednak to, że przeciek o akcji CBA nie nastąpił z kancelarii Premiera albo od premiera Tuska.
- Mówiąc to, bezkrytycznie wierzy pan hipotezie ministra Mariusza Kamińskiego. Nie udało się jednak znaleźć jakichkolwiek dowodów na uprawdopodobnienie tej wersji.
- Dlaczego zatem po spotkaniach premiera z Chlebowskim i Drzewieckim, biznesmen Ryszard Sobiesiak obdzwaniał znajomych, ostrzegając przed podsłuchami?
- Zeznań Sobiesiaka nie uznaję za wiarygodne. Z wielu powodów. W sprawie przecieku mamy z jednej strony opinię ministra Kamińskiego, a z drugiej premiera Tuska i ministra Cichockiego. Dwa słowa przeciwko jednemu. I co pan wybiera?
- Nic. Tu nie działa prosta arytmetyka, bo każda z osób jest politycznie zaangażowana. A Cichocki to nawet podwładny Tuska.
- Tak, ale za teoriami Kamińskiego nie przemawiają żadne dowody, prócz jego domniemania. Są zaś moim zdaniem dowody uprawdopodabniające zeznania premiera i Cichockiego.
- A jak ocenić słynne pismo ministra Drzewieckiego, w którym de facto wypełnia wolę biznesmena Sobiesiaka, rezygnując z dopłat?
- Zaproponowałem, by znaczną część zeznań Drzewieckiego uznać także za niewiarygodne. Gdyby minister Kamiński chciał przyłapać na gorącym uczynku posłów Chlebowskiego i Drzewieckiego, powinien wytrzymać nerwowo, aż wpłyną w sposób niebudzący wątpliwości na proces legislacyjny.
- To kwestia profesjonalizmu kierownictwa CBA. Mnie interesuje bardziej, jak ocenia pan zachowanie Drzewieckiego. Nawet, jeżeli formalnie jego pismo nie wpłynęło na proces legislacyjny.
- Jest takie urzędnicze powiedzenie: pomyślałeś - nie mów, powiedziałeś - nie pisz, napisałeś - nie podpisuj, a jak podpisałeś, to się nie dziw.
- Po doświadczeniach z komisji będzie panu przeszkadzała obecność w jednej partii z takimi działaczami, jak Drzewiecki, Chlebowski i Marcin Rosół?
- Nie pełnię żadnych funkcji w PO i sprawę przyszłości wymienionych zostawiam do oceny władzom partii i klubu.
Mirosław Sekuła
Poseł PO, przewodniczący Sejmowej Komisji ds. Afery Hazardowej, były szef NIK