Nie jestem ich kumplem z boiska

2009-10-15 6:30

Rozmowa z marszałkiem Sejmu Bronisławem Komorowskim

"SE" - W pana gabinecie nie widać broni. Czyżby nie przygotował się pan do wojny z PiS?

Bronisław Komorowski: - Jestem przygotowany do wojny obronnej. PO musi się teraz w sposób zdecydowany bronić poprzez wyjaśnienie sprawy hazardowej. Ale również poprzez obnażenie intencji tych, którzy nas atakują.

- Co tak naprawdę obnażyliście?

- Jeśli premier stwierdza, że Mariusz Kamiński utracił moralne podstawy do pełnienia funkcji szefa CBA, to jest oskarżenie bardzo daleko idące. Pozatym opinia publiczna od dawna ma wątpliwości co do metod stosowanych przez CBA. Na przykład wobec pani Sawickiej. Dzisiaj okazuje się, że za tym "sukcesem" stał agent Tomek, który dysponował niebywałymi środkami z kieszeni podatnika polskiego. Który może kupować najdroższe samochody, mieszkania, podróżować po świecie.

- Ale przecież o tych metodach wiedzieliście już w 2007 roku.

- I dlatego należało wówczas odwołać szefa CBA.

- Premier popełnił błąd?

- Sądził, że uda się uczynić z CBA swoisty bat na własną formację. Ja uważałem wtedy, że wystarczającym powodem do dymisji Kamińskiego była konferencja, na której powiedział na kogo należy głosować. Ostatecznie udowodnił, że nie jest dobrym gliną, tylko złym politykiem.

- Kiedy pan się dowiedział, że coś niedobrego dzieje się w sprawie ustawy hazardowej?

- Już w 1991 roku, kiedy powstawała pierwsza ustawa legalizująca hazard w Polsce. Tu w Sejmie czuło się atmosferę korupcyjnego tarła. Na pierwszym posiedzeniu podkomisji, która miała zajmować się hazardem, zjawiło się 100 posłów. Normalnie na podkomisje chodziło kilka osób.

- Pytamy o tę nowszą sprawę.

- Dowiedziałem się o niej z dokumentów przesłanych przez CBA.

- Co pan pomyślał, czytając te papiery?

- Nie mogę mówić o szczegółach. Na tym właśnie polega cały numer, że przekazano tajne informacje ludziom, którzy nic z tą wiedzą nie mogą zrobić. Oczywiście czułem niesmak i smutek. Ale wiedziałem równocześnie, że ustawa nie weszła w życie. Więc mamy do czynienia raczej z brudnym lobbingiem niż przestępstwem, złymi kontaktami, których politycy nie powinni utrzymywać, a nie psuciem prawa.

- Kiedy pojawiły się stenogramy z rozmów Zbyszka z Ryśkiem, w PO powstał sztab kryzysowy, którego był pan ważnym członkiem. Jaka była atmosfera tych spotkań?

- To były dramatyczne i smutne chwile, znaleźliśmy się w kręgu jakichś podejrzeń. Najtrudniejsze były decyzje personalne. Ale uznaliśmy, że nie ma mowy, żeby coś kamuflować tylko dlatego, że to dotyczy naszych kolegów. Dlatego nie było litości. To był przede wszystkim ból premiera, bo dotyczyło to jego najbliższego otoczenia.

- Przede wszystkim Grzegorza Schetyny...

- Schetyna sam podał się do dymisji. Jego nazwisko, a właściwie imię pada w czasie tych nieszczęsnych rozmów. Faktem jest też, że zna osoby zaangażowane w branżę hazadową. W związku z tym dymisja została przyjęta. Ale mogliśmy powiedzieć Schetynie: Ufamy, że nic złego nie zrobiłeś, bo gdyby było inaczej, to Kamiński ogłosiłby to pod kolumną Zygmunta.

- Bardzo przeżył tę zsyłkę do Sejmu?

- Na pewno. Była to dramatyczna decyzja, ale podjęta w imię przyjętych wcześniej zasad. Schetyna pokazał, że potrafi być dobrym ministrem. Więc oczywiście odejście z resortu jest dla niego podwójnie bolesne.

- Jak to wpłynie na relacje między nim a premierem? Przyjaźń przetrwa?

- Nie wiem. Nie należę do tego wąskiego grona przyjaciół z boiska. Jestem trochę z innej bajki. Ale to jest moment trudny dla nas wszystkich. Moment sprawdzenia tego, czy potrafimy w trudnej sytuacji odbudować pełne wewnętrzne zaufanie. Bez tego trudno myśleć o zwycięskim boju, który nas niebawem czeka.

- Rozmawiał pan po wszystkim ze Schetyną?

- Oczywiście. Jest teraz szefem klubu.

- Cieszy się pan na tę współpracę? Przecież za sobą nie przepadacie?

- Nie, to nieprawda. Staram się nigdy nie mieszać relacji osobistych do polityki. A tak po ludzku po prostu się lubimy.

- A może w ogóle nie ma w polityce miejsca na przyjaźń?

- Jestem bliski takiej opinii. Tam, gdzie jest konkurencja, przyjaźnie mogą być zawsze skażone pewnym koniunkturalizmem.

- Czy po tym wszystkim Grzegorz Schetyna będzie mógł zostać premierem po Tusku?

- Wszystko zależy o ustaleń komisji śledczej. Ta komisja to jest nasza szansa, by oczyścić atmosferę wokół PO.

- Rozmawiając przez telefon bardziej się pan teraz pilnuje?

- Mam stare nawyki z PRL-u, żeby o pewnych rzeczach nie rozmawiać przez telefon.

- Ma rację Janusz Palikot kiedy mówi, że dla dobra PO Donald Tusk powinien zrezygnować z aspiracji prezydenckich, a kandydatem zostać Komorowski?

- Nie ma racji. Rzeczą normalną w każdym środowisku politycznym jest to, że się gra na lidera. Jak się zaczyna go kwestionować, to znaczy, że wchodzi się w fazę kryzysu. A dzisiaj kryzys w PO to największe marzenie Kaczyńskiego. "Niech się pożrą, niech zabiją swoje własne szanse, bo wtedy my - PiS dojdziemy do władzy". Musimy zrobić wszystko, by do takiej sytuacji nie dopuścić. Należy więc unikać wypowiedzi jątrzących czy osłabiających pozycję lidera.

- A może Palikot ma rację i w pewnym momencie powie pan: Nie chcę, ale muszę?

- Nie widzę takiego scenariusza i go nie tworzę. Przeciwnie - lojalnie pracuję na wspólne szanse dla PO i jej lidera. Mam nadzieję, że to widać.

- Załóżmy, że Donald Tusk będzie musiał zrezygnować z ubiegania się o prezydenturę i wówczas...

- Jestem optymistą. Uważam, że Platforma wyjdzie z obecnej sytuacji obronną ręką i będzie się rozwijać. A wtedy trzeba być kanalią albo szaleńcem, by próbować niszczyć wysokie notowania lidera.

- Po tych wszystkich aferach jest pan jedyną wygraną osobą w kierownictwie PO?

- Czy to jest moja wina?