Janusz Lewandowski: Najtrudniejsza prezydencja w historii Unii Europejskiej

2011-06-29 4:00

O wyzwaniach czekających nas podczas unijnej prezydencji mówi polski komisarz ds. budżetu Unii Europejskiej, Janusz Lewandowski.

"Super Express": - W piątek Polska przejmie prezydencję w Unii Europejskiej. Zapytam trochę ironicznie - czy wszystko już zapięte na ostatni guzik?

Janusz Lewandowski: - Czy na ostatni guzik, to nie wiem. Debiutujemy, więc możemy mieć lekką tremę. Ale szykujemy się do tego od kilku lat i sądzę, że Warszawa jest gotowa. Zwrócę jednak uwagę na pewną asymetrię co do oczekiwań wobec tej prezydencji. Warszawa jest nastawiona optymistycznie, natomiast tu w Brukseli jest dużo więcej niepokoju. Unia Europejska przechodzi przez kryzys, w jakim nie była od chwili swych narodzin. Nie chodzi tylko o sprawy gospodarcze, ale także o klimat wewnętrzny, o lęk co do przyszłości Unii. Jeszcze nigdy nie było w UE takiego nasilenia antyeuropejskich partii.

- Optymizm Warszawy jest uzasadniony? Cieszymy się, bo będzie dużo fotografii, imprez i wizyt ważnych osobistości?

- Pół roku to niewiele i powinniśmy stawiać sobie skromne, ale realne cele, bo zbyt dużo się nie da zrobić. Oprócz realizacji własnych priorytetów, czeka nas codzienny sprawdzian jakości administracji. Będą setki spotkań o charakterze technicznym, raczej niewidocznych dla mediów. Polska będzie głównie odgrywać rolę takiego mediatora różnych interesów, będzie tzw. spinaczem Europy. Coś jak Tadeusz Mazowiecki z początku lat 90., gdy mediował między różnymi grupami i starał się osiągnąć kompromis.

- Wiadomo, że priorytety kolejnych prezydencji są wyznaczane z góry - przez najważniejsze kraje Unii i że są do siebie dość podobne. Jakie więc znaczenie ma to, że to właśnie my staniemy na czele Unii?

- Ma duże znaczenie. Polska jest dziś postrzegana jako rzecznik europejskiej solidarności i wciąż jako kraj eurooptymistyczny, o dużym zaufaniu do Unii. Południe Europy (Grecja, Hiszpania, Portugalia) jest obrażone na Unię. Wprawdzie otrzymuje pożyczki od bogatszych krajów UE, ale zarazem musi przystać na dyktowane przez nie warunki. Z kolei podatnicy tych krajów, które są gwarantem tych pożyczek (Niemcy, Holandia, Skandynawia), coraz mniej skłonni są do tego typu objawów solidarności. Polska prezydencja będzie więc zbudowana na zdrowym fundamencie obywatelskim, a nie tylko rządowym.

- Większą rolę niż to, co formalnie wynika z podziału ról w traktacie lizbońskim, ma np. wysoka pozycja Donalda Tuska w Unii, która niejako z góry przygotowuje pod naszą prezydencję sprzyjający grunt. Polska ma też większy potencjał niż inne byłe kraje zza żelaznej kurtyny, jak Słowacja, Czechy, Słowenia czy Węgry, które mają już ten debiut prezydencji za sobą.

- Czy możemy się czegoś nauczyć z doświadczenia tych krajów?

- Oczywiście. Premier Tusk i jego ekipa powinni asekurować się przed nieprzewidywalnymi wydarzeniami, jak nagłe kryzysy gospodarcze na południu Europy czy za wschodnią granicą. Dlatego, że najbardziej przewidywalne są wydarzenia nieprzewidywalne. Zwykle korygują bieg sześciomiesięcznej prezydencji. Doskonale przekonali się o tym Węgrzy. Oprócz dramatycznego pogłębienia problemów strefy euro musieli się też zmierzyć ze śmiertelnymi przypadkami zarażeń bakterią coli, a także z awarią elektrowni Fukushima w Japonii. Powinniśmy więc mieć przygotowany z góry mechanizm antykryzysowy. Polska "dziedziczy" Europę w tak ciężkim stanie, jak nikt nigdy przed nią. Jeśli w grudniu 2011 roku Unia będzie bardziej zgrana i mniej egoistyczna niż w czerwcu tego roku, to będzie to naszym wielkim sukcesem.