Sam pomysł powstania takiego województwa nie jest nowy, gdyż przewijał się w przemowach posłów Prawa i Sprawiedliwości już od 2010 roku. W planie tym województwo warszawskie miałoby się składać ze stolicy oraz przylegających do niej powiatów. Cała reszta miałaby pozostać, jak do tej pory, województwem mazowieckim.
Jak tłumaczył Kaczyński: - Chcę być szczery. Warszawa jest teraz bardzo zamożnym miastem. Po wyodrębnieniu jej z województwa rożnego rodzaju rzeczy nam się nie będą należały z Unii. Będą się należały Mazowszu, bo Mazowsze jest biedne. Dziś Warszawa doprowadza do tego, że w kolejnym unijnym budżecie po 2020 roku Mazowszu już się nie będzie nic należało, a tak być nie może. Okolice Siedlec, Radomia, Ostrołęki są bardzo ubogie i tam jest potrzebne to wsparcie, a my sobie damy radę, ale sami.
Według prezesa, jeśli Warszawa będzie dobrze zarządzana to bez problemu poradzi sobie bez dofinansowania unijnego. Powoływał się na czasy, w których miastem rządził jego brat:- Pamiętam jak mój świętej pamięci brat był prezydentem Warszawy, to w budżecie miasta pieniędzy było aż za dużo. Prosił o to, aby móc np. sfinansować budowę Świątyni Opatrzności Bożej, oczywiście Sejm nie pozwolił, ale pieniądze na to były. Był wielki plan renowacji Pragi. Tu z kolei Unia Europejska nie chciała się zgodzić, bo to było wsparcie publiczne dla prywatnej własności, bo kamienice są prywatną własnością, ale to było 800 mln złotych. Warszawa dobrze gospodarowana, a nie tak jak teraz, jest w stanie wszystko sobie sama załatwić
Dotacje unijne do 2020 roku są już rozdzielone, ale w późniejszym okresie na takim rozwiązaniu znacznie straciłaby Warszawa, gdyż odcięto by jej unijne fundusze infrastrukturalne. Ponadto nowe województwo generowałoby nowe koszty poprzez potrzebę posiadania nowej, własnej administracji. Znacząco wzrosłoby również ,,janosikowe"- obecnie Warszawa płaci jako miasto i powiat (obecnie ok. 750 mln zł), zaś jako województwo koszty mogłyby wzrosnąć nawet o kilkaset milionów.
Zobacz także: Sondaż: Kaczyński traci szansę na władzę. Wybory parlamentarne [KOMENTARZ]