W publikacji "Faktu" można było przeczytać, że Misiewicz na imprezę zajechał luksosowym BMW, towarzyszył mu ochroniarz, miał nagabywać DJ-a (żeby ten ogłosił jego obecność w klubie), podrywał ostentacyjnie bawiące się panie, stawiał alkohol a nawet proponował pracę w MON.
Jak powiedział jednak Misiewicz: - Nie byłem pijany. Nie mam się czego wstydzić i nikogo nie skompromitowałem. Do klubu z kolegami przyszedłem pieszo, pamiętam, bo było wtedy bardzo ślisko w Białymstoku. Nie przyjechałem do klubu służbową limuzyną BMW. Nie korzystałem i nie korzystam z ochrony Żandarmerii. W klubie WOW byłem prywatnie.
Sebastian Łukaszewicz chciał najprawdopodobniej pomóc swojemu koledze. Niestety- nie wyszło, gdyż obalił on jego wersję. Choć zapewniał on, że "nie było żadnego nagabywania dziewczyn, ani szastania pieniędzmi" potwierdził jednocześnie, że Misiewicz był w klubie z ochroniarzem i przyjechał do niego limuzyną. Jak opisywał: - Siedzieliśmy normalnie, jak dwaj faceci przy wódce.
Uzupełniam. Nie obchodzi mnie co tam robił. Ale albo kłamie on, albo kłamie Fakt. Więc dymisja/odszkodowanie nie za taniec, a za kłamstwo.
— John Bingham (@johnbinghamjr) 23 stycznia 2017
Zobacz także: Waszczykowski ujawnia tajemniczą notatkę z 2008 roku! Tusk wybrał Rosję?