Są kraje, nawet cywilizowane, w których stawiano monumenty osób wciąż żyjących (w tym np. byłych prezydentów USA: obu Bushów i Obamy). Nie zmienia to mojego przekonania, że takie hołdy budzić muszą zażenowanie. Mam nadzieję, że zażenowanie przede wszystkim samych upamiętnionych, co dobrze by o nich świadczyło. A zagraniczna durnota lub wazeliniarstwo nie powinny uzasadniać tej naszej, krajowej.
Źle, że zabrakło tego dystansu kiedyś Lechowi Wałęsie, choć nie dziwi mnie, że znany z nieprzebranych pokładów samozachwytu nie protestował wystarczająco energicznie, by port lotniczy w Gdańsku nie stał się jego pomnikiem za życia. Co tam Wałęsa. Zawsze dziwiło mnie, że przeciwko wszystkim swoim pomnikom nie protestował i nie przeciwdziałał im za życia papież Jan Paweł II. Nic nie szkodzi przecież takim postaciom bardziej, niż wazelina połączona z głęboką miłością twórców.
Jeden z moich kolegów opisywał kiedyś w reportażu pomnik z… chleba, który za życia Jana Pawła II postawiono mu w Wadowicach. Twórcy nie przewidzieli jednak, że na nadający się do zjedzenia pomnik rzucą się z chęcią okoliczne ptaki z jakże symbolicznymi gołębiami na czele. Od strony technicznej najłatwiejsze do zjedzenia były tzw. elementy wystające. Papież miał w tamtym projekcie jakoś tak rozłożone przed sobą ręce… Ptactwo poszło po najmniejszej linii oporu i rzuciło się najpierw na palce i nos. Po kilku dniach papież wyglądał jak ofiara wybuchu granatu, który trzymał przed sobą w rękach. Według różnych opinii wyglądało to koszmarnie, przerażająco lub „nawet zabawnie”, ale chyba nikt nie użył słowa „godnie”.
Wielu ludzi, w tym cech piekarzy i ciastkarzy wciąż ma szansę podlizać się zarówno Wałęsie jak i Kaczyńskiemu za życia. Mam jednak nadzieję, że tym razem się powstrzymają.