Poseł Godson ma swoje wady, ale ma też jedną wielką zaletę - autentycznie wierzy w to, co publicznie głosi. W świecie naszej polityki to niestety sytuacja dość wyjątkowa. Nie tylko ta. Pamiętam, że kiedy John Godson został posłem, zaczął sumiennie wykonywać swoje obowiązki. Pojawiał się na dyżurach poselskich i spotkaniach z wyborcami, co wywołało panikę wśród jego kolegów z parlamentu (nie tylko z PO). Większość wolała spędzać ten czas w domach albo droższych knajpach.
Poseł Godson odchodzi sam, ale wiadomo, że został z PO wypchnięty. I nie sposób nie dostrzec, że Platforma postąpiła z nim jak w niezbyt sympatycznym powiedzeniu: "Murzyn zrobił swoje, Murzyn może odejść". Godson był postacią popularną (drugi indywidualny wynik w wyborach samorządowych w Łodzi). Mógł przynieść PO głosy, więc chętnie wciągnęli go na listy kandydatów. Gdy został posłem, okazało się jednak, że ma własne poglądy. Co gorsza, jest wierzący! I to autentycznie, a nie ot tak, jak to często wypada deklarować innym posłom. I nagle stał się dla PO zawalidrogą.
>>> Poseł Godson odchodzi z Platformy Obywatelskiej!
Po tym jak nie zgodził się poprzeć ustawy o związkach partnerskich, przekonał się też o nieco innej twarzy polskiej lewicy i krzewicieli tolerancji. Okazało się, że tolerować to oni mogą homoseksualistów, ale nie konserwatywnego czarnoskórego polityka. Do najłagodniejszych przytaczanych przez posła Godsona e-maili i komentarzy należały te o "sp... na drzewo do Afryki".
Na miejscu Jarosława Kaczyńskiego szybko przyjąłbym Johna Godsona na listy PiS i wystawił na dobrym miejscu w Łodzi. Co prawda poseł Artur Górski mógłby zacząć histeryzować (jak przy okazji Obamy), że to "koniec cywilizacji białego człowieka", ale mam wrażenie, że byłby to najwyżej koniec posła Górskiego.