Kiedy miało miejsce apogeum sporu między PiS i PO, w obronie Wałęsy padło stwierdzenie, że Polska ma niewiele rzeczy, z których jest na świecie znana i "powinniśmy o Lecha dbać". Wiem, że w redakcji "Gazety Wyborczej" panował wtedy podział, czy należy aż tak Wałęsę pompować. Czy zachwyty na temat "skarbu narodowego Wałęsa" służące tylko do wojenki z Kaczyńskimi nie tworzą potwora. Niestety, wygrała opcja pompowania świętej krowy.
Tym, którzy pompowali Wałęsę, później wielokrotnie rzedła mina. Okazywało się, że powinniśmy postąpić wręcz przeciwnie. Nie "dbać" i eksponować, ale zasłonić i wytłumić pledami, żeby nie było słychać, co spod nich mówi. I jeżeli pokazywać, to tylko w słoju z formaliną.
Nie jest to ani pierwsza dziwaczna, ani oburzająca wypowiedź byłego prezydenta. Pamiętam, kiedy syty sukcesów, pieniędzy i sławy Wałęsa z oburzeniem reagował na przyznanie specjalnej emerytury Annie Walentynowicz. Kobiecie, która poświęciła się dla innych, w związku z czym nie miała środków do życia. I mimo to Wałęsa opływający w nagrody i płatne odczyty miał czelność powiedzieć publicznie, że Walentynowicz niczego nie powinni przyznać, bo przeszkadzała.
Nie waham się stwierdzić, że ze strony Wałęsy było to obrzydliwe, małe i podłe. Media nie lubiły Walentynowicz, więc to przemilczały. Później rzedła im jednak mina, kiedy ich "skarb" brał się za rzeczy im miłe. Kiedy pochwalił antyunijny Libertas albo powiedział w telewizji, że homoseksualiści nie powinni siedzieć w parlamencie, ale za murem. Oczywiście później kłamał, że nie powiedział tego, co powiedział. Rosyjscy dziennikarze niestety nie zadali mu teraz pytania, czy w tej jego zjednoczonej Niemco-Polsce i nowoczesnym "jednym państwie Europa" geje powinni się znaleźć za murem, przed murem czy może wręcz pod murem...
Zastanawiam się tylko, w ilu jeszcze sprawach Wałęsa kłamał, ale miał szczęście, że nie padły na żywo i nikt ich nie zarejestrował? Nie tylko w sprawie jego przeszłości z czasów PRL.