Koronawirus

i

Autor: gettyimages.com

Minister wyjawia KTO na pewno zachoruje na koronawirusa [WYWIAD]

2020-02-05 5:32

- Aktualnie nie ma tego problemu. Wyjazdy karetek do pacjentów są zabezpieczone. Coraz więcej osób decyduje się też rozpocząć kształcenie w zawodzie ratownika medycznego i kończy studia z sukcesem. Trwają też prace nad ustawą o zawodzie ratownika medycznego i samorządzie ratowników medycznych. Chcemy, aby zabezpieczała ten zawód - powiedział dziennikarzowi "SE" lekarz, wiceminister zdrowia, Waldemar Kraska.

- „Super Express”: - Kiedy wirus z Wuhan dotrze do Polski?

- Waldemar Kraska: - Obecnie nie mamy żadnych potwierdzonych zakażeń. Na bieżąco monitorujemy sytuację. Osoby, które mają wyraźne objawy i były w Chinach lub miały kontakt z osobami z Chin w ciągu ostatnich 14 dni są pod nadzorem Sanepidu.

- Nie ma się czym niepokoić?

- Oczywiście prędzej czy później koronawirus zapewne w Polsce się pojawi. Ważne, że polskie państwo jest na tę ewentualność profesjonalnie przygotowane. Procedury rekomendowane przez WHO wdrożyliśmy na kilka tygodni przed ogłoszeniem alertu epidemiologicznego.

- Kto jest najbardziej narażony na zarażenie koronawirusem i dlaczego?

- Najbardziej osoby z obniżoną odpornością, czyli seniorzy, dzieci i osoby osłabione innymi chorobami. Nie oznacza to jednak, że wszyscy muszą się zarazić. To trochę jak w rodzinie – kiedy pojawi się infekcja, rzadko się zdarza, by cała rodzina chorowała.

- Koronawirus działa tak samo?

- Podobnie. Należy pamiętać, że dotychczas w Polsce ok. 10-15 proc. infekcji górnych dróg oddechowych spowodowana jest rodziną koronawirusów. Nie spodziewamy się, by koronawirus ncov-2019 znacząco różnił się od tych znanych nam genotypów. Dziś większym wyzwaniem i zagrożeniem jest grypa.

- Ludzie trochę panikują. Słyszą o wypadkach śmiertelnych, o intensywnej terapii. Mówi się, że na ten typ koronawirusa nie ma przeciwciał. Skąd więc pewność, że Polska sobie poradzi?

- Śmiertelność tego wirusa jest obecnie niższa niż śmiertelność powikłań pogrypowych. W samym 2018 roku mieliśmy ponad 5 mln zachorowań na grypę. Znaczenie ma również to, że polski system zdrowia jest bez wątpienia bardziej wydajny niż chiński, a ludzie z podejrzeniem koronawirusa mają zapewnioną szybką diagnozę w oddziałach zakaźnych. Mamy przygotowane specjalne procedury. Po tygodniu od ich wdrożenia widzimy, że spełniają swoją funkcję. Ważne, by osoby, które podejrzewają u siebie koronawirusa zachowywały się według procedur.

- Czyli jak?

- Jeżeli spełniają trzy warunki zakażenia: pobyt w Chinach lub kontakt z osobą, która przebywała w Chinach w ciągu ostatnich 14 dni, wysoka temperatura i problemy z oddychaniem powinny kierować się bezpośrednio do oddziałów zakaźnych, unikając komunikacji publicznej i rejestracji w izbie przyjęć czy SOR. Wszyscy, którzy mają podobne objawy, ale nie byli w Chinach i nie mieli kontaktu z nikim, kto w Chinach był, mogą spokojnie kierować się do lekarza rodzinnego lub na nocną i świąteczną pomoc lekarską.

- Pańskim głównym zadaniem w ministerstwie nie jest jednak koronawirus, ale Państwowe Ratownictwo Medyczne. Jest pan pełnomocnikiem rządu w tej sprawie. Kiedy rozmawialiśmy pół roku temu snuł pan plany naprawy. Co się udało?

- Dużym wyzwaniem był „Program wymiany ambulansów”. Założeniem było przekazanie dofinansowania na 200 nowych karetek. Ma to znacznie odmłodzić flotę ratownictwa medycznego, a przede wszystkim poprawić bezpieczeństwo pacjentów. Na ten cel przeznaczyliśmy aż 80 mln zł. Część z karetek już służy pacjentom, podnosząc jakość usług medycznych. Najbardziej palącą kwestią był jednak wzrost wynagrodzeń dla ratowników, o które wnosił Komitet Protestacyjny Ratowników Medycznych.

- O jakiej kwocie mowa?

- Chodziło o 400 zł. Negocjacje przebiegały jednak w dobrej atmosferze. Znam środowisko ratowników medycznych. Jeździłem w karetce przez wiele lat i wiem, jak ciężka i trudna jest to praca. Wiedziałem, że zasługują na podwyżkę. Zależało mi, aby od 1 stycznia otrzymali kolejny dodatek w wysokości 400 zł, co w sumie daje im dodatkową łączną kwotę 1600 zł miesięcznie do pensji. Czynnik ekonomiczny jest niezwykle istotny, zwłaszcza dla młodych ludzi, którzy dopiero zaczynają swoje doświadczenie zawodowe.

- Przez lata nie udawało się też zwiększyć finansowania zespołów wyjeżdżających z pilnymi interwencjami do pacjentów.

- To też udało się zmienić. Od 2017 roku budżet na ratownictwo medyczne wzrósł, choć środki przekazywane były wyłącznie na dodatki do pensji dla ratowników medycznych i pielęgniarek. Udało się jednak w nowym budżecie zabezpieczyć o 245 mln zł więcej na funkcjonowanie zespołów ratownictwa medycznego. To wielki sukces.

- 245 mln zł wystarczy?

- Przez 9 lat nie było wzrostu nakładów na utrzymanie tzw. dobokaretki, czyli wszystkich kosztów związanych z utrzymaniem gotowości karetki do wyjazdu. Obecnie łączne środki na całe ratownictwo medyczne w budżecie przewidziano ponad 2,4 mld zł. To otrzymają pracodawcy, na pewno będzie to duży zastrzyk finansowy.

- Jak wygląda sprawa deficytu kadry medycznej wśród ratowników?

- Aktualnie nie ma tego problemu. Wyjazdy karetek do pacjentów są zabezpieczone. Coraz więcej osób decyduje się też rozpocząć kształcenie w zawodzie ratownika medycznego i kończy studia z sukcesem. Trwają też prace nad ustawą o zawodzie ratownika medycznego i samorządzie ratowników medycznych. Chcemy, aby zabezpieczała ten zawód.

- W jaki sposób?

- Planujemy powstanie Krajowej Izby Ratowników Medycznych oraz wprowadzenie rejestru ratowników. Planujemy wzmocnienie kształcenia podyplomowego. Często odwiedzam razem ze współpracownikami ratowników medycznych w pracy i rozmawiamy z nimi. To pozwala poznać ich potrzeby i oczekiwania.

- Poza ratownikami medycznymi w karetce jeżdżą także lekarze. Ile może zarobić medyk, który jeździ na interwencję?

- Takich lekarzy zatrudnia bezpośrednio dyrektor danego szpitala i to od niego zależy jaką formę umowy (umowa o pracę czy kontrakt) oraz jaką stawkę będzie otrzymywał lekarz. Wysokość pensji jest też zależna od miejsca. Wiadomo, że inne stawki są w Warszawie a inne np. w Olsztynie.

- Mówimy o tym, co się udało. Co się nie udało?

- Dużym wyzwaniem są nadal Szpitalne Oddziały Ratunkowe. Od 1 lipca zwiększyliśmy finansowanie SOR o 15 proc. W ciągu ostatnich 4-5 lat wzrost finansowania to 66 proc.

- Jak przełożyło się to na jakość?

- Co roku na SOR trafia 5 mln ludzi. Oddziały ratunkowe są bardzo obciążone. Okazuje się jednak, że zależnie od placówki między 30 a 80 proc. pacjentów, którzy tam trafiają nie wymagają pilnej interwencji! Często jest tak, że stan zdrowia pacjenta pozwala na to, by ten skorzystał z pomocy lekarza w gabinecie nocnej i świątecznej pomocy lekarskiej lub podstawowej opieki zdrowotnej. Z takim przekazem chcemy wyjść do pacjentów.

- Wielu ludzi odruchowo myśli, że SOR jest naturalnym i jedynym wyborem.

- Nie musi być. Od 1 lipca br. przy każdym SOR będzie działała nocna i świąteczna pomoc lekarska. Pacjenci łatwiej otrzymają pomoc.

- Jakiś czas temu głośno było o pacjentach, którzy czekając na pomoc umarli na SOR. Coś z tym zrobiono?

- Takie sytuacje nie powinny mieć miejsca. Tam gdzie doszło do jakichkolwiek uchybień, Ministerstwo Zdrowia w trybie pilnym poleciło przeprowadzenie kontroli.

- I co te kontrole wykazały?

- Najczęściej dochodziło do uchybień w wyniku błędu ludzkiego. Dlatego bardzo nam zależy na tym, aby pacjent, który przybył na SOR był ciągle monitorowany. To nie tylko ułatwi pracę kadrze medycznej, ale przede wszystkim zwiększy bezpieczeństwo pacjenta.

Rozmawiała Sandra Skibniewska