Koniec, czyli początek
Po 16 latach rządów kanclerz Angela Merkel, dla Niemców „Mutti”, odchodzi na emeryturę. W jej okręgu wyborczym, w którym od zawsze wygrywała w cuglach, tym razem zwyciężyła reprezentantka SPD. Kiedy pani Merkel po raz pierwszy zostawała kanclerzem, ona była podlotkiem. Równie symboliczna jest porażka CDU. Chrześcijańscy demokraci uzyskali 24,1 proc. poparcia. To jest co prawda drugi wynik, ale najgorszy w historii tej partii.
Odnoszę wrażenie, że dla PiS zwycięstwo socjaldemokratów jest niemiłym zaskoczeniem. Podobnym do zwycięstwa Joego Bidena nad Donaldem Trumpem. Słyszę pocieszenia, że stosunki gospodarcze na pewno nie ulegną pogorszeniu, bo nasze gospodarki są zbyt silnie powiązane, a co do reszty, to się zobaczy… Pobrzmiewa też nadzieja, że jednak to CDU utworzy koalicję rządową, do czego zgłasza gotowość mimo porażki.
Akurat w Polsce ten dystans do SPD jest niezrozumiały. W kraju, gdzie elity żyją z polityki historycznej, powinno się pamiętać, że to socjaldemokrata, kanclerz Willy Brandt, uznał oficjalnie granicę na Odrze i Nysie. Także Willy Brandt, klęcząc przed pomnikiem Bohaterów Getta, przyjął symbolicznie winę Niemiec za zbrodnie wojenne w Polsce.
Socjaldemokraci odegrali również niezwykle ważną rolę podczas negocjacji o przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej. Nieoceniona była pomoc Güntera Verheugena, komisarza do spraw rozszerzenia Unii. Bardzo dobrze wspominam również współpracę z kanclerzem Gerhardem Schroederem. Ci dwaj Niemcy okazali się wtedy prawdziwymi przyjaciółmi Polski, co było pewnym zaskoczeniem zwłaszcza wobec wrednej postawy „bratanka” Orbana, który podczas ostatniej tury rozmów w Kopenhadze grał na odsunięcie naszej akcesji „na potem”.
Oczywiście moje wspomnienia mają charakter sentymentalny. Inne dziś są Niemcy i inna jest Polska. I tu, i tu występują zjawiska politycznie niepokojące. Tyle że gdy w Niemczech populistyczno-prawicowa partia AfD spadła z trzeciego na piąte miejsce, to u nas PiS ciągle przewodzi z 30-proc. poparciem. Polskę i Niemcy dzieli też samo podejście do Unii. Dla Niemiec praworządność i gwarancje demokratyczne są czymś oczywistym, polski rząd prawo unijne już nie tylko kontestuje, lecz także kwestionuje.
Günter Verheugen powiedział mi kiedyś: – Polski, o jakiej mi opowiadaliście z Kwaśniewskim, nie ma. Ta Polska, która jest, nigdy by do Unii przystąpić nie mogła.
I dodał: – Tylko wyborcy w Polsce są w stanie wymusić zmiany, jeśli uznają je za konieczne.
– Niech się spełni, powiedziałem, podnosząc w górę kieliszek z winem.