"Super Express": - Początek roku szkolnego to dla wielu rodzin finansowa katastrofa. Wysłanie dzieci do szkoły jest na tyle kosztowne, że część z nich bierze kredyty na wyprawkę. To sygnał, że nasz - przecież bezpłatny - system edukacji szwankuje?
Michał Syska: - Na pewno to świadczy o tym, że powstają bariery w dostępie do dobrej edukacji. Zwłaszcza dla ludzi o niższych dochodach. W porównaniu z krajami, które mogą poszczycić się wzorcowymi systemami edukacji, jak choćby Finlandia, obciążenia finansowe związane z edukacją dzieci są dużo większe. We wspomnianej Finlandii uczniowie otrzymują bezpłatnie podręczniki, posiłki w szkołach i cały system edukacji jest ukierunkowany na niwelowanie różnic dochodowych i zapewnienie jak najszerszego dostępu do oświaty bez względu na stan majątkowy rodziców.
- Model fiński to senny koszmar tych w Polsce, którzy uważają wszelką pomoc państwa za działanie nieracjonalne.
- Nakłady na edukację należy traktować jako inwestycję społeczną. Oświata jest narzędziem niwelowania nierówności społecznych, a te są barierą w rozwoju gospodarczym i cywilizacyjnym. Ponadto, jeśli Polska chce się wyrwać z tego peryferyjnego modelu kapitalizmu, opartego na taniej sile roboczej, a nie innowacjach, to musi postawić na inkluzywną edukację. To ona jest bowiem podstawą nowoczesnej gospodarki opartej na wiedzy. Wreszcie też szkoły publiczne, które są miejscem spotkań dzieci z różnych klas społecznych, sprzyjają budowie kapitału społecznego. Jego niski poziom nie tylko niesie ze sobą problemy społeczne, ale także negatywnie wpływa na gospodarkę. Jest jeszcze jeden argument za bardziej inkluzywną edukacją.
- Jaki?
- Warto jest utrzymywać zróżnicowanie w szkołach, bo słabsi uczniowie zyskują na kontakcie z rówieśnikami, którzy łatwiej przyswajają sobie wiedzę i mają większy kapitał kulturowy wyniesiony z domu. Lepsi uczniowie na tym z kolei nie tracą. Bardzo złym zjawiskiem byłoby powstawanie osobnych szkół dla uczniów z bogatszych i biedniejszych rodzin. Te drugie uczęszczają bowiem do szkół słabszych i siłą rzeczy będą skazane na gorszą edukację.
- Ta segregacja chyba się już dokonuje, choć system edukacji jest jednym z ostatnich szańców opierających się podziałowi na biedniejszych i bogatszych.
- Niestety tak, i zaczyna się już ona w wieku przedszkolnym, ponieważ Polska w porównaniu z innymi krajami rozwiniętymi ma bardzo niski poziom uczestnictwa dzieci w zajęciach przedszkolnych. Dla rodzin mieszkających poza obszarami miejskimi i tych o mniejszych dochodach dostęp do przedszkoli jest znacząco ograniczony. A już na tym etapie edukacji dzieci nabierają pewnych kompetencji i to wtedy jesteśmy świadkami narodzin nierówności, które skutkują potem na całe życie. Dziecko po edukacji przedszkolnej jest lepiej przygotowane do dalszej nauki i dystans się powiększa. Mamy też problem geograficzny.
- Na czym on polega?
- W wyniku procesów gentryfikacyjnych, czyli takich, które zmieniają charakter jakichś obszarów miejskich, powstają całe osiedla zamieszkane przez wyższą klasę średnią i wiadomo, że tam ta szkoła będzie lepsza. Natomiast w dzielnicach biedniejszych placówka oświatowa będzie oferowała niższy poziom edukacji.
- Ten proces pogłębia chyba także brak rejonizacji szkół.
- Rzeczywiście. Rodziny o wyższym statusie majątkowym lub większym kapitale kulturowym przywiązują do edukacji większą wagę i są w stanie dowozić swoje dzieci do innych części miasta, gdzie znajdują się lepsze placówki niż w ich sąsiedztwie. Należałoby takim procesom przeciwdziałać, żeby jednak szkoły publiczne oferowały wysoki poziom edukacji i były dostępne dla dzieci z różnych warstw społecznych. Jak wspomnieliśmy - wszystkim się to opłaca.