Głęboko wierzę w zasadę, że w polskiej polityce zabija to, co go wyniosło na szczyt. Cechy charakteru i wiązki politycznych zasobów dające zwycięstwa, z czasem przemieniają się w patologię. Odczytując te znaki i podnosząc do kwadratu, widzimy, jak skończy dany lider.
Jerzy Buzek został premierem, bo miał miękką charyzmę. Z czasem ta miękkość go zniszczyła. Leszek Miller przekonał do siebie bogów lewicowego biznesu, zaprzyjaźnił się z Adamem Michnikiem i po jakimś czasie to powiązanie eksplodowało mu w rękach. Jarosław Kaczyński przychodził jako szeryf, ale jako premier strzelał zbyt często. A teraz mamy Donalda Tuska, który młodnieje nam w oczach, często przegląda się w lustrze i odda wszystko za dobry makijaż. Logicznie biorąc, za rok powinien zbliżyć się do wieku i zachowania nastolatka. Zamontować w Kancelarii gabinet śmiesznych luster i zacząć używać różowego pudru.
Bronisław Komorowski robi zaś wszystko, by nic, ale to nic nie kojarzyło się mu z poprzednikiem, śp. Lechem Kaczyńskim. Można założyć, że likwidacja apartamentów w Pałacu przy Krakowskim Przedmieściu może być tylko pierwszym krokiem. Kolejnym będzie oddanie go gen. Jaruzelskiemu na rezydencję byłej głowy państwa.
Lech Wałęsa z każdym rokiem coraz bardziej sam obala komunizm. W przyszłym postawi kropkę nad "i" - zaneguje udział Reagana i Jana Pawła II. Oni tylko mu przeszkadzali, podobnie jak 10 mln członków Solidarności.
Minister Cezary Grabarczyk, po zaniechaniu budowy dróg i zamrożeniu polskich kolei, weźmie się za samoloty. Coś za dobrze tam to działa.
Tak - wystarczy czytać znaki teraźniejszości, by zrozumieć przyszłość.
Michał Karnowski
Publicysta "Rzeczpospolitej" i portalu wpolityce.pl