Zresztą wciąż jesteśmy otwarci - przyjęliśmy choćby uchodźców z Ukrainy (choć w o wiele mniejszej liczbie, niż twierdzi rząd PiS). Zapewne wpuścimy na nasze terytorium również ewentualnych uciekinierów z Niemiec - jeśli tylko spełni się najgorszy ze scenariuszy i dżihad w Europie Zachodniej wybuchnie na dobre.
Lecz powyższe przypadki gościnności Polaków - mimo liczącej kilkaset lat perspektywy czasowej - łączy kilka wspólnych elementów. Przede wszystkim ci wszyscy ludzie, którzy dotychczas znajdowali u nas schronienie, zawsze sami pukali do naszych drzwi. Oprócz tego przyjmowali nasze warunki współżycia społecznego.
Tymczasem tzw. mechanizm relokacji uchodźców jest niczym innym jak przymusowym wysyłaniem do Polski ludzi, którzy wcale nie chcą, i co gorsza nie potrafią tu być. A że przytłaczająca większość z nich ma nogi, istnieje prawdopodobieństwo graniczące z pewnością, że pierwszą rzeczą, jaką zrobią po zorientowaniu się, że są w Polsce, będzie ucieczka do Niemiec. Więc co, mamy ich więzić? Naprawdę?! Ale bądźmy przez chwilę dziećmi i korzystając z dziecięcej naiwności, przyjmijmy, że "uchodźcy" jednak dobrowolnie u nas zostaną. Co wtedy? Mamy jakiekolwiek pomysły na integrację tych obcych kulturowo ludzi z polskim społeczeństwem? Przecież ta sztuka jeszcze nikomu się nie udała, o czym świadczy plaga przestępstw seksualnych (ze zbiorowymi gwałtami włącznie), jaka przetacza się przez kraje, które jeszcze niedawno witały "uchodźców" z otwartymi ramionami. Do tego szaleńcy wybuchający w metrze, radykałowie strzelający w tłum niewinnych osób itd.
Naturalnie nie wszyscy muzułmanie to barbarzyńcy, o czym świadczy całkiem liczna grupa tych ludzi mieszkających w Polsce, pracujących, uczących się, płacących podatki. Lecz oni przybyli tu dobrowolnie i wiedzieli, na co się piszą.
Więc nawet jeśli spełnią się słowa Donalda Tuska i Polskę czekają konsekwencje nieprzyjęcia "uchodźców", to nie możemy skapitulować - bo choć orkiestra na "Titanicu" rzekomo grała pięknie, to jednak nie warto iść na dno.