"MASA" o kontaktach senatora Aleksandra G. z mafią: Aleksander G. miał łeb na karku

2014-11-08 3:00

Jarosław Sokołowski "MASA" opowiada o kontaktach senatora Aleksandra G. z mafią: Aleksander G. miał łeb na karku.

Jarosław Sokołowski "Masa": - Jesienią 1998 roku przyjechał do mnie Aleksander G., popularny senator RP, i zaproponował wejście w spółkę. Fifty-fifty. Chodziło o handel papierosami, tyle że na większą niż dotychczas skalę i przy zachowaniu pozorów legalności. Akurat kilka miesięcy wcześniej wyszedł z puszki Pershing, więc szukaliśmy nowych pól do zarobkowania. (...) Już wiedziałem, że z fajek można dobrze żyć i że jest to kasa czystsza i bezpieczniejsza od typowej bandyterki. Poszedłem do Pershinga, przedstawiłem mu propozycję Aleksandra G., (...) a ten mówi: "Wchodź w to, Jarek, ale na razie beze mnie, bo ja mam co robić". No to wszedłem.

Warto mieć polityków

Biznesplan napisał nam wybitny ekonomista, były wiceminister, profesor M. W sumie nie chodziło mi o to, aby mieć za sobą polityków pozostających u steru, ale ludzi dysponujących realnymi możliwościami wpływania na władze. Dlatego zaprosiłem do współpracy także Henryka G., byłego wicepremiera z ZChN. W tamtym czasie nie był już na świeczniku, ale miał liczących się kolegów. Wiedział, do kogo i z czym uderzyć, jakby zaszła taka potrzeba.

(.) Poza tym nabyłem. parę statków wycieczkowych, przez co dołączyłem do grona armatorów, ale ta przyjemność kosztowała mnie kilka milionów zielonych. (.) Idea była taka - szkopy wsiadają na statek, pływają sobie po Odrze, piją piwko, a dodatkowo kupują w bezcłowym sklepiku szlugi. I wszyscy są zadowoleni.

Milioner w gruchocie

Jeszcze zanim wystartowaliśmy, senator G. często przyjeżdżał do mnie do domu w Komorowie. Ustalaliśmy wszystkie szczegóły funkcjonowania firmy, łącznie z pensjami dla pracowników. Wiesz, czym przyjeżdżał? Jakimś gruchotem. To była bodaj mazda 929.

Zaczęliśmy zamawiać gigantyczne partie marl- boro w polskich zakładach. Po jakimś czasie ograniczyliśmy się do współpracy z krakowską fabryką i ciężarówki pomknęły nad zachodnią granicę. G. wpadł na patent, który - po jakimś czasie - wywoływał wytrzeszcz oczu u prokuratorów. Dawaliśmy Niemcowi fakturę, na której stało wyraźnie, że kupuje od nas dziesięć kartonów fajek. On to podpisywał i rozpływał się gdzieś w niemieckiej mgle. A my następnie dopisywaliśmy dwa zera i okazywało się, że tych kartonów było tysiąc. Odzyskanie VAT-u z dziesięciu kartonów, a z tysiąca to bardzo duża różnica.

Zobacz też: Mafia pruszkowska powraca?! Kto oblał samochód ŻRĄCYM KWASEM?

Półtora miliarda podatku

Wierzysz, że ktoś zadawał sobie trud, żeby jechać za tym Niemcem i szukać go między Odrą a Renem? Po prostu fiskus zwracał nam sumę, jakiej sobie życzyliśmy. A takich Niemców były tysiące, dziesiątki tysięcy. Ustawiały się do nas długie kolejki. Sytuacja była dość komiczna, bo z jednej strony ewidentnie okradaliśmy polskie państwo, a z drugiej płaciliśmy podatki. I to nieliche. W pierwszym kwartale 2000 roku mieliśmy do zapłacenia samego podatku - uwaga! - półtora miliarda nowych złotych. Wyobrażasz sobie taką sumę? To tym bardziej trudno wyobrazić sobie, jakie były nasze zarobki, od których naliczono ten podatek.

Kiedy prokuratura, również dzięki mnie, zorientowała się, że był to biznes bandycki, doszło do rozprawy. Senator G. trafił za kratki na siedem lat, a majątek firmy został skonfiskowany.

ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail