Anna Chenevet, kierownik działu polityka/opinie
Co by tu jeszcze podpalić, panowie?
Pytanie za sto punktów. O czym myślimy w Polsce gdy nadchodzi 11 listopada? Nie, niestety wcale nie o radosnym świętowaniu odrodzenia niepodległego państwa polskiego, a już na pewno (przynajmniej poza Poznaniem) o celebrowaniu świętomarcińskich tradycji. Powszechne za to już jest postawienie znaku równości między 11 listopada a Marszem Niepodległości, organizowanym w stolicy przez tak zwane środowiska narodowo-radykalne. Tak, trzeba powiedzieć sobie jasno, że właściwie nasze Święto Niepodległości zostało zawłaszczone przez narodowców i idących z nimi w jednym szeregu faszystów, czy też chuliganów. I to nie tylko w sensie nie tylko mentalnym, ale i materialnym. Bo już od kilku lat 11 listopada to dla nas, Polaków, dym, race, burdy na ulicach Warszawy. Istne święto ognia. Zmieniają się tylko hasła – kiedyś wrogiem numer jeden byli wszak Arabowie, teraz na celowniku są homoseksualiści, strajkujące kobiety. Cel zawsze się znajdzie, tak samo jak wymówka, kto tym razem sprowokował burdy. Wczoraj z ust przywódców – nielegalnego z powodu pandemii skądinąd - Marszu słyszeliśmy, że prowokowała policja oraz bojówki lewicowe. Niektórych chuliganów prowokowała też tęczowa flaga na jednym balkonów, księgarnia przy rondzie De Gaulle'a, oraz policyjne bariery, na które tak ochoczo skakano, mimo że sami funkcjonariusze stali znacznie dalej. Cóż Amerykanie mają na swoje radosne Święto Niepodległości fajerwerki, a my nad Wisłą mamy race. Oraz płonące balkony. Strach pomyśleć, co panowie podpalą następnym razem…