Mariusz Sokołowski: Trudno walczyć z chuliganami w tłumie

2011-11-14 3:00

Nie mam pretensji do władz Warszawy, że dopuściły do manifestacji, w której na jednej ulicy znalazły się dwie wrogo nastawione do siebie grupy ludzi. Prawo nie daje im zbyt dużych możliwości zapobiegania takim incydentom. Organizator demonstracji musi po prostu poinformować o tym na czas władze danego miasta i złożyć odpowiednie dokumenty. To nie jest kwestia wydania zgody czy zakazu

"Super Express": - Nie ma pan pretensji do władz Warszawy, że dopuściły do manifestacji, w której na jednej ulicy znalazły się dwie wrogo nastawione do siebie grupy ludzi?

Mariusz Sokołowski: - Nie mam. Prawo nie daje im zbyt dużych możliwości zapobiegania takim incydentom. Organizator demonstracji musi po prostu poinformować o tym na czas władze danego miasta i złożyć odpowiednie dokumenty. To nie jest kwestia wydania zgody czy zakazu.

- Kto sprowokował tę piątkową "bitwę warszawską"?

- Z punktu widzenia policji nie ma to znaczenia. Jeżeli ktoś podnosi z ulicy kamień i rzuca we współobywatela, to nie jest istotne, czy ma poglądy lewicowe, czy prawicowe. Zarówno jedni, jak i drudzy to po prostu chuligani albo przestępcy. W sumie zatrzymaliśmy 200 osób, w tym około 80 anarchistów.

- Dlaczego nie zareagowaliście, gdy anarchiści niemieccy zaatakowali na Nowym Świecie uczestników inscenizacji wydarzeń 11 listopada?

- Musielibyśmy wiedzieć, co się dzieje w głowach poszczególnych ludzi i odpowiednio wcześniej zareagować. Nawet policja nie ma takich możliwości. Nie widzę też podstaw do tego, by zatrzymywać prewencyjnie ludzi przyjeżdżających do Polski tylko dlatego, że są podejrzenia, że mogą zrobić coś złego. Mogliśmy ich jedynie przeszukać i monitorować do momentu, gdy dotarli do Warszawy.

- W sieci pojawiły się zdjęcia, na których policja bije i kopie leżącego anarchistę.

- To był atak cywila, który kopie leżącego demonstranta. Jest podejrzenie, że agresorem może być funkcjonariusz policji. Od razu wszczęliśmy postępowanie kontrolne, aby ustalić jego tożsamość. Jeśli to policjant, to czeka go bardzo surowa odpowiedzialność dyscyplinarna i karna.

- Marsz skończył się na pl. Na Rozdrożu, gdzie demonstranci podpalili samochód TVN. Policja nie reagowała.

- Mieliśmy tam do czynienia z klasyczną sytuacją, gdy osoby agresywne są w tłumie i trudno z nimi walczyć. Zanim udało się w to miejsce przeciągnąć większe siły policji, znalazła się chwila, żeby zebranym na placu udało się zbić szybę i wrzucić do samochodu racę.

- Na zdjęciach jednak widać, jak policja stoi bezczynnie 20 metrów od tego miejsca.

- Lepiej było poczekać tym dziesięciu policjantom na posiłki, niż ruszać w tłum kilkuset ludzi i polec z honorem.

- Ma pan coś do zarzucenia policji, jeśli chodzi o organizację tłumienia rozruchów?

- Komendant główny policji zawsze w takich sytuacjach zleca przeprowadzenie kontroli tych działań. Poczekajmy na jej wyniki. Śmieszy mnie jednak, gdy widzę w "Faktach" TVN trzech ekspertów, którzy zgodnie krytykują akcję policji. Żaden nigdy nie organizował zabezpieczenia takiej demonstracji, więc nie wiem, skąd u nich taka pewność siebie.

Mariusz Sokołowski

Rzecznik Komendy Głównej Policji