W cywilizacji Zachodu od dawna obowiązuje prosta zasada: jeżeli kształtujesz opinię publiczną, to ta ma prawo wiedzieć, jak kształtowało się życie twoje i twoich przodków. To jest święte prawo demokracji. Także sfera prywatna polityka nie podlega ochronie medialnej, jaka przysługuje przeciętnemu obywatelowi. Ofiarą tego padł ostatnio prezydent Francji Francois Hollande. Prasa ujawniła, że na motorynce, w uroczym kasku, przemykał ze swego Pałacu do kochanki, młodej aktorki. W Polsce to niewyobrażalne, gdyż ujawnienie jakiegoś romansu prezydenta czy premiera jest niedopuszczalnym naruszeniem postsowieckich norm poprawności medialnej. Dogmatyczna monogamia Komorowskiego czy Tuska stanowi trwały dorobek rządowych mediów. Elegancja Francja jest teraz u nas, panie Hollande. U was dziennikarz pisze to, co wie, a w Polsce rządowi żurnaliści wiedzą, co mają pisać.
I tak trwa mać, gdyż osoby publiczne w Polsce są dotknięte salonowym AIDS. Zespół nabytego niedoboru odporności dotyka zwłaszcza różne autorytety oralne. Ujawnienie np. sowieckiej przeszłości zasłużonych KPP-owskich rodów III RP wywołuje histeryczne reakcje resortowych mediów.
Poza rodowodem drugą piętą achillesową wielu uczonych jest ich dorobek naukowy. Otóż gdyby wszystkie polskie doktoraty przetłumaczyć na angielski i poddać dostępnemu programowi weryfikacji ich oryginalności, to doszłoby do dramatu. Jak zapewnił mnie pewien specjalista, ponad 70 proc. prac doktorskich to plagiaty. Na szczęście najwyższe gremium PAN zdecydowało wiele lat temu, że nie ma obowiązku tłumaczenia prac naukowych na język angielski. Co prawda choćby prace naukowe prof. Hanny Gronkiewicz-Waltz nie sposób przetłumaczyć na jakikolwiek język. W 1981 r. obroniła ona doktorat zatytułowany "Rola ministra przemysłowego w zarządzaniu gospodarką państwową". Jak widać w Warszawie, Bufetowa twórczo wdraża dorobek naukowy ze swego doktoratu. Skoro w PRL były doktoraty o roli konia w zaprzęgu czterokonnym czy o poziomie kwasowości pochwy u studentek podczas sesji egzaminacyjnej, to może lepiej zasunąć kurtynę postępowej nauki. Jeśli, jak zapowiedzieli prawicowi siepacze, wkrótce ukaże się edycja resortowych dzieci obejmująca naukę, to salonowe AIDS poruszy niejedną Alma Mater. Niestety, nie ma takiej resortowej prezerwatywy, która zabezpieczyłaby przed AIDS rozsiewanym przez prawicowych lustratorów. To po prostu uderzenie w przewodnią rolę Ubekistanu III RP, jak precyzyjnie określił to Krzysztof Kłopotowski w ostatniej "Rzeczpospolitej". Cóż, nieleczony AIDS salonowy dobija III RP.