"Super Express": - Producent filmu "Pokłosie" Dariusz Jabłoński zapewniał na naszych łamach, że film nie jest paszkwilem na polskość. Pan jest specjalistą od stosunków polsko-żydowskich i Holocaustu, zajmował się również mordem w Jedwabnem, który stanowi kanwę filmu.
Prof. Marek Jan Chodakiewicz: - To prawda. Kilka lat temu napisałem książkę "The Massacre in Jedwabne", która została właśnie przetłumaczona na język polski. Film oparty jest na pamfleciku "Sąsiedzi", oraz na liberalnej ideologii tolerancjonizmu. W tym sensie jest paszkwilem na prawdę historyczną, kpi z niej. A ponieważ tradycyjne rozumienie polskości jako ciągłości wywodzi się z prawdy, zapewne "Pokłosie" jest też paszkwilem na polskość. Zresztą czego spodziewać się po artyście, który uprzednio bohaterami swego filmu zrobił ubeków. Ale artysta jest artystą i może odlatywać sobie, jak mu się tylko podoba.
- Jabłoński uważa, że faktów polskiego antysemityzmu nie wolno pomijać, a film ma pełnić rolę katharsis. Mówi: "Bycie Polakiem nie oznacza, że mamy identyfikować się z mordercami, nawet jeśli byli Polakami".
- Na katharsis za późno. Wyeksploatował już ten odruch Jan Tomasz Gross, a gdy okazało się, że jego wywody były postmodernistycznym horrorem, skompromitował cały temat rozważań o stosunkach polsko-żydowskich.
- A propos horrorów, w filmie mamy polskich antysemitów przedstawionych jako zombie, a "Pokłosie" bazuje głównie na twórczości Grossa.
- No jasne. Od tego horroru Grossa większość nie bierze ani jego, ani jego klonów poważnie. To się nazywa "a credibility gap" [niska wiarygodność - red.]. Weźmy stwierdzenie przytoczone powyżej. Naturalnie faktów nie można pomijać. Właśnie dlatego nie mamy się identyfikować z mordercami. Przecież zbrodnia, wina i kara są sprawami indywidualnych wyborów i odpowiada się za nie indywidualnie, a nie zbiorowo. Od kiedy to istnieje w Polsce moralność taka, że broni się morderców, bowiem są oni takiej samej jak my narodowości? No, chyba że byli ubekami, a wtedy ich "trudne wybory" traktuje się na lewicy z empatią. Ale to jest dialektyka ubrana również w odrażające szaty fałszywego filosemityzmu.
- Film nie pokazuje całego kontekstu wydarzeń w Jedwabnem i innych miejscowościach Podlasia w lipcu 1941 roku, czyli niemieckiej okupacji, udowodnionej inspiracji Niemców z Einzatzgruppen czy wcześniejszej kolaboracji ludności żydowskiej z Sowietami przeciwko Polakom. Czy taki obraz może być pełny i prawdziwy?
- Film nie może pokazać całego kontekstu, zresztą bardzo niewiele prac historycznych jest w stanie objąć wszystkie wątki. Film, jako dzieło sztuki jest z definicji selektywny. Im bardziej wybiórczy, nomen omen, tym bliższy propagandzie, a nie sztuce.
- "Pokłosia" bronią tak: że nie jest dokumentem historycznym, tylko właśnie thrillerem i luźno nawiązuje do wspomnianych wydarzeń. Dlatego nie może być przekłamany. Zgadza się pan?
- To porównanie jabłek i pomarańczy. W nauce powinna obowiązywać prawda. W sztuce mamy licencję poetycką, co pozwala na wielką elastyczność. Ale to otwiera też drogę do nadużyć. Najlepsza propaganda jest przepychana jako sztuka czy literatura, odwołuje się bowiem do emocji i symboli, a nie do wiedzy i faktów. Reżyser zawsze może się zasłaniać licencją poetycką. Może Dariusz Jabłoński wnet zrobi film o masakrze Palestyńczyków w Deir Yassin? Tam w 1948 r. żydowscy narodowcy eksterminowali całą wieś arabską. Sąsiadów już nie ma. Pozostali osadnicy. Jestem pewien, że taki film w sensie artystycznym też nie byłby "przekłamany".
- Ale np. doktor Krzysztof Persak z IPN stwierdził, że "Pokłosie" jest ekranizacją rzeczywistości.
- Oczywiście. Mamy wolność. Każdy ma prawo do swojej opinii. Podał pan przykład naukowca, który przejął modny na Zachodzie dyskurs modernistyczny. Zresztą ostatnio jeździł po USA i wraz z ambasadorem RP Sznepfem promował tutaj teatralną wersję "Pokłosia" pod tytułem "Nasza Klasa". Takie samo postmodernistyczne badziewie.
- Maciej Stuhr w jednym z wywiadów stwierdził, że po roli w "Pokłosiu" w pewnych kręgach przestał być uznawany za Polaka. Wynikałoby z tego, że Polacy boją się prawdy o sobie i swojej przeszłości.
- To przesada. Albo autoreklama, aktor lubi się dowartościowywać, czy też nadmiernie wczuwa się w rolę. Ciekawe, co byłoby, gdyby zagrał Stalina czy Hitlera? Naturalnie niektórzy z widzów czy - szerzej - opinii publicznej mogą wydawać takie ostre sądy, ale większość aktorów gra role takie, za jakie im się płaci. Dzisiaj Hamlet, jutro Dżingis-chan, a pojutrze Matka Teresa jako transwestytka. "Polacy" - w sensie ludzi czujących tradycyjnie i patriotycznie - prawdy się nie boją. Polacy - odwrotnie niż PRL-owcy - są ludźmi honoru i nie lubią, jak się na nich pluje.
- Na ile pana zdaniem "Pokłosie" uwzględnia naszą wiedzę historyczną o tamtych wydarzeniach?
- Uwzględnia istnienie stereotypów i odruchów psa Pawłowa, a nie wiedzę.
- Przekaz Grossa w USA był bardzo nagłośniony. A jaki obraz Polski i Polaków utrwali "Pokłosie" za granicą?
- Obraz taki, że głównymi wykonawcami Holocaustu są "naziści", którzy przecież nie mają już narodowości.
Prof. Marek Jan Chodakiewicz
Historyk, członek amerykańskiej Rady Pamięci Holocaustu