Marcinkiewicz zrzuca winę na rodzinę

2009-01-27 8:00

Ekskluzywny wywiad z byłym premierem Kazimierzem Marcinkiewiczem. Tylko u nas tłumaczy, dlaczego po 28 latach małżeństwa porzucił żonę i dzieci.

- Panie premierze, zamierza pan zostawić żonę, z którą przeżył pan 28 lat. Co się stało?

- Coś wielkiego i prawdziwego. Ale przecież nie zmienia się życia, które jest poukładane.

- Co więc wpłynęło na pana decyzję?

- Właśnie chęć uporządkowania życia prywatnego. Nigdy nie przypuszczałem, że będę zmuszony o tym opowiadać, bo jestem prywatną osobą. Ale jednocześnie nie mam nic do ukrycia. Choć mam też nadzieję, że za chwilę moje życie znów prywatnym się stanie.

- Kiedy był pan aktywnym politykiem, podkreślał pan, że rodzina jest dla pana bardzo ważna. Teraz to już nieaktualne?

- Od zawsze dbałem o rodzinę i nadal będę dbał. Tak samo jak dotychczas. Od 15 lat jestem poza domem i wychowuję dzieci z takiej odległości. Dziś są już dorosłe, ale nadal potrzebują ojcowskiej pomocy. Zapewnię ją dokładnie tak samo jak dotychczas.

- A wracając do rozwodu. Dlaczego pana małżeństwo się rozpadło?

- Wiele lat temu wyjechałem z Gorzowa, pracowałem najpierw w Warszawie, potem w Londynie. Zacząłem żyć w zupełnie innym świecie, do którego moja rodzina dołączyć nigdy nie chciała. Nawet wówczas, gdy byłem premierem, czy gdy w Londynie wynająłem duży dom dla całej rodziny. Pytałem nie tylko siebie: dlaczego? Dlaczego muszę być sam? To prawda, że uciekałem w pracoholizm, byłem pochłonięty pracą, zmienianiem Polski, świata. W naturalny sposób zaczęliśmy się od siebie oddalać. Rodzina domagała się, bym rzucił to wszystko, mój świat, moją pracę i moje życie i wrócił do Gorzowa. Nie potrafiłem! Nie jestem hipokrytą, staram się być uczciwym człowiekiem. Nigdy nie romansowałem, wiec w grudniu opowiedziałem wszystko, całą prawdę rodzinie i podjęliśmy z żoną decyzję o rozstaniu. Jednocześnie zagwarantowałem im pełną opiekę i wsparcie.

- Jak najbliżsi zareagowali na pana decyzję?

- Myślę, że żona nie była zaskoczona. Przez ostatnie lata wielokrotnie rozmawialiśmy o tym, że żyjemy w różnych światach, a nasze drogi się rozchodzą. Dla dzieci to na pewno jest szok, jednakże wiedzą, jak bardzo je kocham i że tego nic nie zmieni. Ojcem jest się całe życie, więc staram się utrzymywać z nimi stały kontakt. Tak jak zawsze. Zaś jeśli chodzi o przyjaciół, to okazało się, że są prawdziwymi przyjaciółmi. Bo ich poznaje się właśnie w takich sytuacjach.

- Kim jest tajemnicza osoba, która zapukała do pana serca?

- To wspaniała, ambitna młoda osoba. Pracuje jako konsultant analityk w londyńskim City. Ujęło mnie to, że w życiu kieruje się jasnymi zasadami.

- Kiedy się poznaliście?

- Poznaliśmy się w londyńskim City, w lecie ubiegłego roku.

- To była miłość od pierwszego wejrzenia?

- W czasie wielu spotkań i rozmów zauważyliśmy podobieństwo poglądów, zainteresowań i charakterów. Zaprzyjaźniliśmy się, ale żadnego romansu nigdy nie było! Dopiero gdy rozpocząłem porządkowanie swojego życia, czyli po ostatecznej grudniowej rozmowie z Marią (od 28 lat żona - red.), postanowiliśmy być parą. Kilkanaście dni temu poprosiłem moją partnerkę o rękę.

- Szykuje się więc ślub?

- Jak najbardziej, mój pierścionek zaręczynowy został przyjęty, więc następnym krokiem będzie ślub. Razem lubimy tylko jasne sytuacje. Mieszkamy i będziemy mieszkać razem w Londynie.

- Nie obawia się pan, że rozwód z żoną wpłynie na pana karierę polityczną?

- Nie jestem już politykiem. Mam doskonałą pracę, w której się spełniam. Nie widzę powodów, by to na razie zmieniać. Poza tym jestem tym samym człowiekiem, kierującym się cały czas tymi samymi zasadami. Potrafię bez zakłamania, całkiem otwarcie podejmować trudne decyzje.

- Wystartuje pan z list Platformy w najbliższych wyborach do Parlamentu Europejskiego?

- Decyzję już dawno podjąłem, ale będzie ona upubliczniona, gdy przyjdzie na to czas.