Marcin Meller: Zabrałem Żakowskiemu Tuska jak łopatkę

2011-03-28 14:30

- Oczywiście, że się nie udało. Nie zdążyliśmy poruszyć np. sprawy Kościoła. Nie dlatego, że to jakieś tabu. Tylko dotknęliśmy in vitro, chyba nie udało się nic o podatku liniowym. Zawsze w takim przypadku będzie niedosyt. Ale nie była to kolejna polityczna nawalanka polityków, w której nie słuchają się nawzajem - mówi o Drugim Śniadaniu Mistrzów jego gospodarz Marcin Meller.

"Super Express": - Premier Tusk przekonał pana do tego, żeby zagłosować na Platformę?

Marcin Meller: - Po tym całym zamieszaniu z moim wpisem na Facebooku zdecydowałem się nie deklarować przed wyborami, na kogo zagłosuję. W programie premier wypadł zaś dość dobrze. Zwracał się głównie do rozczarowanych wyborców PO bądź tych, którzy nie głosowali. Może uznać spotkanie za punkt dla siebie.

- Premier przekonał pana samym przyjściem do programu? Przed spotkaniem obiegła media pańska deklaracja, że gdyby miał pan "skrytykować PO jeszcze raz, toby się zastanowił".

- O, to jest wyrwane z kontekstu. Tytuł wywiadu ze mną zaczął żyć własnym życiem. W rozmowie wyraźnie mówię, że z czysto egoistycznego, własnego spokoju zastanowiłbym się, czy umieścić wpis. Nie chodziło o meritum. Żeby było jasne - nie odwołuję żadnego słowa, które napisałem na Facebooku. Myślałem o tym, że miałem spokojne życie, a po swoich słowach dostałem się w kamienie młyńskie subtelnej polskiej polityki. Nagle Niesiołowski zaczął sobie wycierać mną gębę... Po co by mi to było?

Przeczytaj koniecznie: Donald Tusk na Drugim Śniadaniu Mistrzów: Boję się słabości własnej i SŁABOŚCI PO

- Publicyści określani "salonem" zrozumieli to jako wycofanie się. Jacek Żakowski stwierdził, że jest pan osobą, która "nie wie, jakie ma myśli, dopóki ich nie wypowie"...

- Jak słyszę Żakowskiego, to ręce mi opadają. Z niego, red. Wołka i paru innych przebija zwykła zawiść i brak klasy, by nią nie epatować. Zachowują się jak chłopcy z piaskownicy. Zabrałem im premiera jak łopatkę i są nadąsani. Można to tylko wyśmiać. Takim ludziom, którzy pokpiwają, jak Żakowski, pokazaliśmy, że nawet nie zgadzając się ze sobą, można rozmawiać poważnie, z szacunkiem dla drugiej osoby. Dla red. Żakowskiego program miałby sens tylko wtedy, gdyby prowadził go on sam. On, jak wiadomo, zna się na wszystkim od telefonii komórkowej przez dostawy energii po tatuaże Maorysów. A w dyskusji uczestniczyliby panowie Wołek i Władyka.

- Przed spotkaniem była duża presja tych "salonów", żeby ustawić panu listę gości? Mówiono "po co tam Kukiz", a co to za "mistrz"...

- To jest żenujące, niemal przy każdym programie są takie dyskusje na temat gości. Uodporniłem się na to. Kukiz jest postacią wyrazistą i ma coś do powiedzenia. Wielu moich gości ma różne poglądy i nie boją się ich wyrażać. Jest też wielu artystów, którzy tak bardzo boją się powrotu PiS do władzy, że z tego powodu baliby się przycisnąć premiera. Trzech obecnych w studiu takich obaw nie miało.

- W polskich mediach panuje raczej moda na robienie programu, w którym siedzi kilku dyskutantów, którzy się ze sobą zgadzają.

- W przypadku tego programu kryterium było czytelne. Zebraliśmy osoby, które kiedyś zagłosowały na PO, a w ostatnim czasie się od tego poparcia dystansowały. Dlatego nie było kobiet, a nie z powodu jakiegoś mojego szowinizmu. Nie było Kazika, ale on podkreślił, że nie chce się zajmować polską polityką. A propos kobiet, to tydzień wcześniej były same kobiety. A i tak oberwałem, bo były zarzuty, że nie są wystarczająco lewicowe.

- Jest pan zadowolony z tego spotkania? Tusk nie kluczył? Udało się poruszyć wszystkie tematy?

- Oczywiście, że się nie udało. Nie zdążyliśmy poruszyć np. sprawy Kościoła. Nie dlatego, że to jakieś tabu. Tylko dotknęliśmy in vitro, chyba nie udało się nic o podatku liniowym. Zawsze w takim przypadku będzie niedosyt. Ale nie była to kolejna polityczna nawalanka polityków, w której nie słuchają się nawzajem.

- Zaskoczyło pana coś w tym, co mówił premier? Dla mnie ciekawa była deklaracja, że afera hazardowa jednak miała miejsce. Donald Tusk, a za nim politycy PO do tej pory utrzymywali, że to była "PiS-owska prowokacja Mariusza Kamińskiego". I nagle zmiana.

- Też tak wyraźne stwierdzenie mnie zaskoczyło. Ze zdziwieniem obserwowałem, jak liderzy Platformy odwracają przy tej okazji kota ogonem. Podobnie zaskakujące było wyraźne przyznanie, że nie ma nic na swoje usprawiedliwienie w sprawie rozdymania biurokracji urzędniczej. Nie wiem, na ile było to planowane przez niego przed programem, że np. odbije 80 proc. zarzutów, a 20 proc. weźmie na siebie. Żeby wyszło tak po ludzku.

- Pojawił się pomysł takiego spotkania z Jarosławem Kaczyńskim...

- To byłby świetny pomysł. Mariusz Błaszczak, szef klubu PiS, powiedział jednak, że prezes Kaczyński "nie rozmawia z celebrytami, tylko ze zwykłymi ludźmi". Rozumiem zatem, że pewnie nie... Chyba że prezes zaliczy mnie jednak do zwykłych ludzi? Nie mam zamiaru zamienić "Drugiego śniadania mistrzów" w rozmowy z politykami. To z premierem było dość wyjątkowe. Wyobrażam sobie je z Kaczyńskim, ale to decyzja jego i szefostwa stacji TVN.

Marcin Meller

Dziennikarz, redaktor naczelny "Playboya"