Małgorzata Wassermann O RAPORCIE MILLERA: Ten raport to matactwo

2012-01-21 3:00

Tak się nie prowadzi żadnego postępowania, nawet najprostszego - raport Millera ocenia Małgorzata Wassermann

"Super Express": - Jak ocenia pani nowe ustalenia krakowskich ekspertów, którzy w odróżnieniu od rosyjskich stwierdzili, że w kokpicie samolotu Tu-154 nie było słychać głosu gen. Andrzeja Błasika, co w zasadzie oznacza, że go tam nie było.

Małgorzata Wassermann: - Oceniam to wielopłaszczyznowo. To nie jest tylko fakt, że gen. Błasik nie wpływał w żaden sposób na załogę samolotu - nie wydawał żadnych komend, poleceń, czy też nie komentował tego, co się dzieje w kokpicie, i tego, w jaki sposób jest prowadzony samolot. Przede wszystkim trzeba popatrzeć na to przez pryzmat raportu ministra Millera. Podczas spotkania z jego komisją zadawaliśmy szereg pytań. Duża ich część, a przynajmniej moich, krążyła wokół źródeł, na podstawie których powstał raport. Uważałam, że my musimy mieć możliwość jego weryfikacji.

- I wie już pani, jak on powstawał?

- Tutaj zaczął się duży problem. Doszliśmy w zasadzie do wniosku, że ten raport powstał na podstawie odczytu z czarnej skrzynki. Zadawałam wiele pytań o konkretne badania, czy zostały one przeprowadzone. I uzyskiwałam za każdym razem odpowiedź: nie, tego nie zrobiliśmy.

- O co konkretnie pani pytała członków komisji Millera?

- Np. czy byli na miejscu zdarzenia, jeśli tak, to o której godzinie, czy widzieli to miejsce, czy mieli możliwość dokonania własnych pomiarów, czy mieli szansę pobrania próbek gleby, wraku samolotu, czy wreszcie ciał... Na te wszystkie pytania komisja Jerzego Millera odpowiadała przecząco! Kiedy przyjechali, to już duża część miejsca zdarzenia była posprzątana, części wraku były poprzesuwane itd. Zapytałam, czy mieli nieograniczony dostęp do wraku.

- Mieli?

- Odpowiedzieli, że w takim zakresie, w jakim im to było potrzebne, mieli. W końcu jeden z członków komisji stwierdził, że oni tego nie badali, bo nie mieli takiej potrzeby.

- Bo opierali się tylko i wyłącznie na odczytach z czarnych skrzynek...

- No właśnie. Powiedzieli mi tak: gdyby coś z tego odczytu wynikło niepokojącego, to zrobilibyśmy szczegółowe badania. Ale odczyt składał się w jedną całość... Przede wszystkim eksperci nie brali udziału w oblocie na miejscu zdarzenia. I teraz, jeśli zostaje podważony odczyt, na którym opierała się komisja Millera, to tym samym zostaje podważony cały raport. Pojawia się też kolejne pytanie: dlaczego prokuratura nie przyjęła ustaleń raportu Millera, tylko wykonuje swoje odrębne badania.

- Czy kiedykolwiek wierzyła pani w winę gen. Błasika?

- Nigdy w nią nie wierzyłam. Opinia publiczna wie, że Rosjanie już wiele razy minęli się z prawdą. Skoro wiem, jaką wartość dowodową ma rosyjski dokument w sprawie mojego ojca, to jak mogę przyjąć wersję dotyczącą gen. Błasika?

- Ale np. większość ekspertów z góry uznała, że rosyjska wersja jest prawdziwa...

- Właśnie tu mam problem. Te kilka osób, które widzimy w mediach, miało podaną gotową wersję wydarzeń niemal zaraz po katastrofie. W ostatni poniedziałek ci tzw. eksperci mówili, że nowe wątki nie mają znaczenia. Swoje wcześniejsze tezy o błędzie pilotów podtrzymali. To oni głośno komentowali fakt, że gen. Błasik odczytywał w kokpicie wysokość. Teraz to okazało się nieprawdą. Więc mam pytanie: czy jeśli chodzi o śledztwo ma znaczenie, że gen. Błasik nie odczytywał wysokości, czy nie ma to żadnego znaczenia? A odnośnie do tych ekspertów. Przecież oceny można formułować po zgromadzeniu materiału, a my jesteśmy ciągle w fazie jego gromadzenia. A oni mówili to wszystko jeszcze przed raportem Anodiny, Millera, ustaleniami prokuratury.

- Czy to, co się wydarzyło w Smoleńsku, to był nieszczęśliwy wypadek?

- W pierwszych miesiącach nie myślałam o tym inaczej jak o nieszczęśliwym wypadku. Jednak kiedy zaczęłam analizować akta, doszłam do wniosku, że tak się nie prowadzi żadnego postępowania, nawet w najprostszej sprawie! To, co się tam działo, należy nazwać po prostu mataczeniem! I to powoduje mój ogromny niepokój.

- Dlaczego strona polska tak bezkrytycznie przyjęła rosyjski raport?

- Odpowiedź na to pytanie usłyszałam od jednego z członków komisji Millera. A brzmiała tak: skoro jeszcze w grudniu 2010 r. w ogóle nie wiedzieliśmy, co się wydarzyło w Smoleńsku, to jak w styczniu mieliśmy się ustosunkować do raportu Anodiny.

- Kto po stronie polskiej jest najbardziej odpowiedzialny za śledztwo smoleńskie?

- Ktoś, kto jest szefem tego państwa, czyli Donald Tusk. On posiada największą władzę w Polsce i on ponosi największą odpowiedzialność. Kto był władny dyskutować ze stroną rosyjską o podstawach prawnych śledztwa? Kto był władny prosić o wsparcie międzynarodowe? Na spotkaniu z rodzinami smoleńskimi premier powiedział zresztą: pamiętajcie państwo, że ja biorę wszystko na siebie, niezależnie od tego, kto co zrobił.

- A gdy pojawia się raport Anodiny, jest na urlopie. Teraz, kiedy mamy nowe wątki, też był na urlopie...

- Premier ucieka od Smoleńska od wakacji 2010 r. Wcześniej często mówił, że współpraca z Rosją jest dobra, że sobie ufamy itd. Po wakacjach temat się dla niego skończył. Dlaczego? W aktach zobaczyłam, że jesteśmy przez Rosjan traktowani bardzo źle. Zrozumiałam wówczas, że trzeba szukać wsparcia gdzie indziej, bo rząd nam nie pomoże. W tym miejscu chcę wspomnieć również o wypowiedziach premiera, które były bardzo przykre, nie tylko dla mnie. Np. ta z listopada, że chcemy od niego pieniędzy.

- Premier powinien przeprosić rodziny smoleńskie?

- Ja nie czekam na przeprosiny premiera. Powiem o Ewie Błasik, którą państwo polskie zostawiło. Nie dostała wsparcia ani od MON-u, ani od premiera, ani od prezydenta. A powinna je dostać, gdyż to była walka nie tylko o honor jej męża, ale i całego naszego kraju.

- Co teraz należy zrobić. Wznawiać komisję Millera, powołać nową?

- Nowa komisja składająca się z samych fachowców jest potrzebna, bowiem jej zadania są inne aniżeli zadania prokuratury. Warto, aby dla tych celów ktoś tę pracę porządnie wykonał. Poza tym wydaje mi się, że w przyszłości konieczne będzie powołanie komisji śledczej, aby opinia publiczna dowiedziała się, jak wyglądały kulisy śledztwa smoleńskiego. Obecnie pokładam również duże nadzieje w prokuraturze.

- A może pomoc międzynarodowa? Dlaczego państwo polskie nie zabiegało o nią?

- Kiedyś usłyszałam takie zdanie: a co premier zrobi, jeśli dostanie na biurko raport mówiący o tym, że to był zamach? Kiedy miałam pewien kontakt ze środowiskami naukowymi w USA, to oni mi mówili tak: jeśli zwróci się do nich Małgorzata Wassermann, to my jej pomocy nie udzielimy. Ale jeśli by się zwróciło o pomoc państwo polskie, to już jest inna rozmowa.

- Co panią najbardziej zbulwersowało w wyjaśnianiu katastrofy smoleńskiej?

- Rzeczy, które budzą we mnie złość jest tak wiele, że trudno byłoby mi je tu wszystkie wymienić. Jestem natomiast w stu procentach pewna, że gdyby mój ojciec żył, pojechałby po swoich ludzi, aby przywieźć ich do Polski, nie zostawiłby ich w obcych rękach. Jestem wychowana w takim duchu, że po swoich ludzi idzie się choćby w ogień. Nie jestem w stanie pojąć, dlaczego rząd PO postąpił inaczej. Nie jestem w stanie pojąć, że w takiej sytuacji można było zostawić swoich rodaków.

- Czy ma pani jeszcze jakąkolwiek wiarę w państwo polskie, że ono wyjaśni katastrofę?

- Straciłam zaufanie do działań tego rządu.

- Kiedy obserwuje pani to, co się dzieje, chciałaby pani zaangażować się mocniej w politykę?

- To jest ostatnia rzecz, na którą miałabym ochotę. W życiu politycznym nie ma wzajemnego szacunku, można dowolnie kogoś opluć, zmieszać z błotem. Inaczej niż w wymiarze sprawiedliwości. Tutaj ludzie często się nie zgadzają, mają odmienne stanowiska, ale zawsze się szanują.

- Czy jest podział wśród rodzin smoleńskich?

- Są rodziny, które walczą o prawdę, ale są też takie, które tej walki nie chcą i zgadzają się na obecne działania na zasadzie: widocznie tak musi być. Jest jeszcze grupa, która ma swoje oczekiwania, ale nie chce ich publicznie ujawniać. Ci ludzi mówią mi: niech pani walczy, jesteśmy z panią.

- Jak pani przyjęła rozbieżności dotyczące badań ciała pani ojca?

- Są dwa różne dokumenty: polski i rosyjski. Jeden mówi o tym, jak było naprawdę, a drugi jest fikcyjny. Powiem tylko tyle, że materiał pochodzący od Rosjan należy poddawać wnikliwej weryfikacji.

Małgorzata Wassermann

adwokat,córka tragicznie zmarłego w Smoleńsku Zbigniewa Wassermanna