Leszek Miller: Macierewicz pedałuje

2010-08-11 13:00

Jarosław Kaczyński odkrył, że obecne władze najbardziej boją się zachowania dobrej pamięci o jego bracie. Szkalują i opluwają imię Lecha Kaczyńskiego jak tylko mogą.

Czynią to z zawiści, bo w przeciwieństwie do Wielkiego Prezydenta nie są symbolem Polski suwerennej, demokratycznej i sprawiedliwej. Skutecznym rozwiązaniem pętającym niegodne ręce wymierzone w reputację tragicznie zmarłego byłaby ustawa o ochronie imienia Lecha Kaczyńskiego.

Krótki akt prawny mógłby składać się czterech artykułów:

Art. 1. Pamięć czynu i zasługi Lecha Kaczyńskiego, Wskrzesiciela Niepodległości Ojczyzny i Wychowawcy Narodu, po wsze czasy należy do skarbnicy ducha narodowego i pozostaje pod szczególną ochroną prawa;

Art. 2. Kto uwłacza imieniu Lecha Kaczyńskiego, podlega karze więzienia do lat 5;

Art. 3. Wykonanie niniejszej ustawy powierza się ministrowi sprawiedliwości;

Art. 4. Ustawa wchodzi w życie z dniem ogłoszenia.

Treść ustawy z wyjątkiem imienia i nazwiska byłaby wierną kopią edyktu uchwalonego przez Sejm w 1938 roku na cześć Józefa Piłsudskiego. Wiadomo, że zmarły prezydent lubił przywoływać postać marszałka, a i miejsce pochówku budzi zrozumiałe analogie. Podobieństw jest zresztą więcej. Komendant także chciał rozbić układ i gdyby nie przedwczesna śmierć, w pełni by mu się to udało. I tak zresztą miał spore sukcesy. Wojskowy zamach stanu, który wprawdzie kosztował życie prawie 400 Polaków, był początkiem budowy solidarnego państwa i uzasadnionej walki z niepatriotyczną opozycją. Znamiennym tego przykładem był proces brzeski, w którym osądzono paskudnych posłów z rozwiązanego na rozkaz Piłsudskiego Sejmu. Słusznie uwięziono wielu szemranych polityków, w tym premiera Wincentego Witosa, i poddano ich patriotycznemu wychowaniu w twierdzy brzeskiej. Krnąbrni więźniowie byli bici, torturowani i poniżani - niektórzy przez oficerów wojska polskiego, co było dla nich szczególnym wyróżnieniem. Tusk to wprawdzie nie Witos i w dodatku obrzydliwy liberał, ale pobyt w jakiejś twierdzy dobrze by mu zrobił, tym bardziej że Polska solidarna musi nadal walczyć z Polską liberalną.

Gdyby jednak pomysł uchwalenia specjalnej ustawy został przez Sejm i wybranego przez nieporozumienie prezydenta Komorowskiego odrzucony, bratu Wielkiego Prezydenta nie pozostanie nic innego, jak przejść do partyzantki. Najpierw miejskiej, a następnie leśnej. Obowiązki komendanta guerrilli może z powodzeniem objąć Antoni Macierewicz, który w młodości czerpał natchnienie z pism i działalności Ernesto Che Guevary. Według Che "Rewolucja jest jak rower - jeśli nie posuwa się naprzód, to pada" i dlatego niestrudzony poseł nigdy nie przestaje pedałować. Teraz też nie spocznie, dopóki sława i pamięć o Wielkim Prezydencie nie zostaną utrwalone. Jak trzeba, to także siłą. Zarówno on sam, jak i ochotnicy spod krzyża na Krakowskim Przedmieściu ćwiczą już bojowy krok świetlistym szlakiem.

Na razie ideę uchwalenia specjalnej ustawy trzeba odłożyć. Sejm rozjechał się na wakacje, co wywołało inne fatalne skutki. Kilka lat temu Marek Jurek, marszałek Sejmu z partii Kaczyńskich, w jedynym przypadku w dziejach europejskiego, a nie afrykańskiego parlamentaryzmu wezwał posłów, by udali się do sejmowej kaplicy w celu wzięcia udziału w modlitwie o deszcz. Polskę nawiedziła wtedy katastrofalna susza. Niestety, niebieska biurokracja jak każda inna działa powoli i suplika dotarła tam, gdzie trzeba, dopiero teraz. Odwołanie ulew i szkwałów pustoszących nasz kraj wymaga nowej modlitwy, ale kaplica jest nieczynna, a wybrańcy narodu wylegują się w ciepłych krajach i co innego im w głowie. Sam marszałek Jurek też odpoczywa. Tylko Macierewicz pedałuje.