Łukasz Warzecha: Z czego jest polskie państwo?

2015-04-10 4:00

Pamiętam doskonale, gdzie byłem, kiedy pięć lat temu pojawiły się pierwsze informacje, że tupolew z Lechem Kaczyńskim na pokładzie miał problemy z lądowaniem. W błocie obok smoleńskiego lotniska zginęło kilkanaście osób, które nie były dla mnie tylko nazwiskami i pośmiertnymi fotografiami, ale ludźmi z krwi i kości, których znałem czasem mniej, a czasem bliżej.

Niektórych całkiem prywatnie i od lat. Z prezydentem Kaczyńskim rozmawiałem zaledwie trzy dni wcześniej. Chciałbym tych ludzi dziś w spokoju wspominać. A jednak nie mogę uciec od rosnącego poczucia wściekłości na moje własne państwo - takie, jakim ono dziś jest. Źródło tego uczucia leży w prostym stwierdzeniu faktów. Od katastrofy smoleńskiej minęło pięć lat. Facet, który kierował wtedy polskim rządem, zaraz po tragedii wykazał się w najlepszym wypadku porażającym dyletanctwem, oddając śledztwo w rosyjskie ręce, bo obchodziło go nie to, jakie ma prawne możliwości na stole, ale jak wypadnie w obiektywach. Ten facet dziś zgarnia grubą forsę za obijanie się po brukselskich korytarzach i za nic nie odpowiada. Główne dowody, które w każdym dochodzeniu w sprawie katastrofy lotniczej grają kluczową rolę - rejestrator głosów, szczątki wraku - pozostają we władaniu niedemokratycznego państwa, rządzonego przez kagiebowską klikę. W świetle wydarzeń ostatnich kilkunastu miesięcy nawet dawni zwolennicy wielkiej polsko-rosyjskiej przyjaźni nie są już w stanie twierdzić, że to kraj, gdzie jakakolwiek procedura śledcza może zostać rzetelnie przeprowadzona. A więc? Przedstawiciele władz byli przyłapywani na ordynarnych kłamstwach, jak to o przekopywaniu ziemi na metr w głąb czy o obecności polskich lekarzy podczas sekcji zwłok w Moskwie.

Zobacz: 5. rocznica katastrofy pod Smoleńskiem 10 kwietnia w Warszawie. Gdzie i o której? MSZE, KONCERTY

Przez lata pojawiały się nie wiadomo skąd wzięte rewelacje. Zaczęło się zaraz po katastrofie od rosyjskich bujd o pięciokrotnym podchodzeniu do lądowania, potem była rzekoma kłótnia gen. Błasika z mjr. Protasiukiem, było "tak lądują debeściaki" i inne wrzutki z tajemniczych źródeł.

Okazywało się, że w trumnach jest kto inny niż miał być. Teraz, po pięciu latach, cudownym sposobem udało się na nowo odczytać nagrania z rejestratora głosów. Ale i tu wersje są, jak się okazuje, dwie. Dziwnym trafem radio RMF "dotarło" (bez cudzysłowu nie da się tego napisać) tylko do jednej - tej, która zgadza się, a nawet idzie dalej niż narracja rządowa.

Więc pytam: z czego jest polskie państwo, jeśli przez pięć lat nie jest w stanie uporządkować bardaku nawet na własnym podwórku? Chyba nie z dykty, bo dykta bywa solidna. Bo ja wiem - z jakiegoś zmiętego, zatłuszczonego papieru, kupy patyków i paru pinezek? A może tylko z tych trzech składników, o których mówił Bartłomiej Sienkiewicz, przy czym kamieni jest najmniej?