No, prawie wszyscy, bo przecież nie sami politycy. Ci popylają regularnie z miejsca swojego zakwaterowania, w części w Krakowie, do miejsca obrad w Katowicach wielkimi, ciężkimi limuzynami w dieslu, na oko pojemności minimum 2,5 litra. Towarzystwo zebrane na szczycie wspólnym wysiłkiem umysłu (proszę pomyśleć, ile to myślenie musiało wygenerować CO2!) doszło też do wniosku, że ludność produkuje dużo dwutlenku węgla za sprawą jedzenia mięsa. Szkodliwe dla środowiska gazy emituje bowiem również bydło. Zakładam, że w takim razie wszyscy obecni na COP24, z naszym znakomitym premierem włącznie, od dziś przerzucają się na wegetarianizm i będą wcinać tylko zieleninę. Oraz ograniczą gazy. Te gazy – wiecie państwo, co mam na myśli.
Najśmieszniejsze są jednak wystąpienia polskich polityków. Linia jest taka, żeby z jednej strony potakiwać wszystkim ekologicznym bzdurom, które głosi światowe lewactwo – tak, wierzymy, że człowiek powoduje globalne ocieplenie, tak, jeśli się nie zabierzemy do działania, to nas zaraz zaleje woda, to straszne, musimy być odpowiedzialni, odważni, ble ble ble, bla bla bla – a z drugiej – bronić polskiego węgla jak niepodległości. To jest dopiero kabaret.
Ja zaś chciałbym uświadomić P.T. Czytelnikom podstawową kwestię: jeśli w Katowicach wysokie strony, jeżdżąc limuzynami w dieslu i pochłaniając steki, zgodzą się, żeby znów przykręcić ludziom śrubę w imię niesprawdzonych i niezweryfikowanych twierdzeń dobrze opłacanych wynajętych naukowców – to my wszyscy za to zapłacimy. Za to bardzo się ucieszą producenci paneli słonecznych, elektrowni wiatrowych i innych podobnych urządzeń. No i oczywiście, gdy idzie o polską wersję ochrony klimatu, ucieszą się górnicy z Donbasu, bo energię elektryczną mamy w coraz większej części dzięki ich wydajnej i ciężkiej pracy.