Woś dostrzega gdzieś w konstytucji zobowiązanie do „pełnego zatrudnienia”. Może ma na myśli konstytucję Korei Północnej, bo w polskiej nic takiego nie widzę. Ale to drobiazg. Przede wszystkim horrendum jest pomysł, że państwo miałoby nie pomagać przedsiębiorcom, którym zakazało najpierw działalności, a którzy – zdaniem Wosia – „wysysają” publiczne pieniądze (wiadomo – źli prywaciarze i burżuje), lecz zamiast tego miałoby dać każdemu chętnemu posadę. „Mało to rzeczy jest do zrobienia w naszym kraju?” – pyta Woś tonem Władysława Gomułki.
NIE PRZEGAP: Rafał Woś: Dajcie Polakom pracę! Nie tarcze!Pomysły Wosia mają identyczną wartość co majaczenia kogoś, kto twierdziłby, że wystarczy szybko pomachać rękami, a wzleci się w powietrze. Nie, praw fizyki się nie przeskoczy, tak samo jak nie przeskoczy się praw ekonomii. Państwo jako gwarant roboty przy byle czym zawsze skończy się tak samo – powrotem do coraz bardziej realnego socjalizmu, systemu depczącego logikę i ludzką godność, którego Woś (rocznik 1982) może już nie pamiętać, ale ja (rocznik 1975) trochę jednak pamiętam. I świetnie pamiętam hasło „czy się stoi, czy się leży, pięć tysięcy się należy”, będące najbardziej lakonicznym podsumowaniem fikcji pełnego zatrudnienia, obowiązującej w Peerelu. Woś jest jak rząd USA w powieści Ayn Rand „Atlas zbuntowany”. Rządzącym w fikcyjnym świecie socjalistom zdawało się, że siłą woli można sprawić, iż 2 plus 2 przestanie być 4. No nie, nie da się. I tak jak w „Atlasie zbuntowanym” doprowadzili Amerykę do upadku, taki sam byłby skutek usłuchania rad Rafała Wosia i innych, już niestety nie fikcyjnych socjalistów.