Prasa rzuciła się panu Kuchcińskiemu do gardła za to, że państwowym Jetem fruwa nie tylko jego państwowa osoba, ale też jego rodzina i znajomi. Najczęściej na weekendy, ale wiadomo – niedzielny obiad z rosołem, święta rzecz.
Taki rodzinny obiad, musi być dla pana luftmarszałka czymś bardzo ważnym. Od młodości kumple wołali na niego „Penelopa”, a przecież Penelopa to symbol domowego ogniska i wierności.
Właściwie nie byłoby o co się czepiać, gdyby nie pieniądze. Kto mianowicie za to fruwanie płaci? Za pana luftmarszałka – my, to oczywiste, ale za jego rodzinę? Też okazuje się my. Rodzina latała za darmo. Wypomniano mi kiedyś, że będąc premierem, z żoną, synem i synową poleciałem rządowym samolotem do Rzymu na spotkanie z Janem Pawłem II. Tylko, że ja nie śpieszyłem się na rosół! To była państwowa, oficjalna wizyta, a moi najbliżsi byli ze mną na osobiste zaproszenie papieża. Gdy jednak podniesiono tę kwestię, bez kręcenia zapłaciłem za ich podróż z własnej kieszeni. Pan luftmarszałek do końca zaś szedł w zaparte – jak wtedy z tymi receptami, czy co tam mu wówczas było potrzebne do życia…
Kiedy został złapany za rękę, wpierw zaprzeczał, że takie loty w ogóle się odbywały, potem przyznał się do 6, a teraz do 23. Odkrywca afery – poseł Nitras – twierdzi, że było ich ok. 100.
Jest jednak sprawa poważniejsza niż pieniądze – wiarygodność drugiej osoby w państwie. Pan Kuchciński od początku mijał się z prawdą, a mam przeczucie, że nadal jej nie mówi. To jest dla urzędnika tej rangi dyskwalifikujące. W ogóle ludzie PiS z zadziwiającą łatwością codziennie mylą partyjne z państwowym, mylą, co wolno, czego nie wypada, a co jest wręcz zabronione. W tej sytuacji jedyne usprawiedliwienie pana luftmarszałka jest takie, że jednak powściągnął nieco swoje potrzeby i tylko 23 razy latał do domu z rodziną. W porównaniu z 70 lotami pani Beaty Szydło, której taksówką była wojskowa Cassa, postęp jest widoczny.