"Super Express": - Prezydent podpisał ustawy wprowadzające reformę edukacji. Jej tempo nie będzie początkiem kłopotów PiS z poparciem? Chyba tylko rządząca partia wierzy w to, że uda się ją sprawnie przeprowadzić.
Paweł Lisicki: - Wszystko będzie zależeć od tego, na ile prawdziwe, kto ma rację - czy minister edukacji, która twierdzi, że wszystko jest policzone, programy nauczania gotowe, czy przedstawiciele części środowiska nauczycielskiego, którzy mówią o bałaganie i chaosie. Oczywiście przy okazji każdej reformy jest dużo niechęci do jej wprowadzania i nie będąc nauczycielem, trudno się zorientować, czy apokaliptyczne wizje mają cokolwiek wspólnego z rzeczywistością.
- Tylko czy forsowne tempo tej reformy nie skazuje jej na przewidywany chaos i wściekłość Polaków? PO przy okazji 6-latków przekonała się, jak łatwo doprowadzić ludzi do furii. A przecież była to tylko korekta systemu, a nie rewolucja, którą szykuje MEN.
- Taki efekt oczywiście może być, ale wyłącznie w sytuacji, kiedy rodzice nie będą do końca wiedzieli, jakie podręczniki mają kupić lub do której szkoły pójdą ich dzieci. Przy takim założeniu może się to na PiS zemścić. Jednak jeśli jakiejś trudnej zmiany nie zrobi się od razu, to nie zrobi się jej nigdy. Zresztą uważam, że obawy są przesadne. W przeciwieństwie do objęcia obowiązkiem szkolnym 6-latków, nie zmieni się bowiem ani liczba dzieci w systemie, ani liczba szkół. Zmieni się tylko rozmieszczenie placówek, ale nie sądzę, żeby miało to zakończyć się jakimś chaosem.
Zobacz także: Wiesław Gałązka: Kijowski to pięta achillesowa KOD