Tomasz Walczak

i

Autor: Piotr Grzybowski Tomasz Walczak

Lewica wraca do podatku cyfrowego. Walczak: Gdzie PiS nie chce, tam wchodzi Lewica

2020-01-22 7:37

To była dość szokująca scena. W czasie zeszłorocznej wizyty w Polsce wiceprezydent USA Mike Pence wyszedł na konferencję prasową z prezydentem Dudą i ogłosił, że Polska rezygnuje z podatku cyfrowego – podatku, który wcześniej promował nasz rząd, by zyski wypracowywane nad Wisłą przez internetowych gigantów, takich jak Google czy Facebook, nie były w całości transferowane za granicę. To by było na tyle, jeśli chodzi o buńczuczne słowa prezydenta z ostatnich dni, że „nie będą nam tutaj w obcych językach narzucali, jaki ustrój mamy mieć”. USA urządziły nam system podatkowy.

Rozumiem, że stały za tym kalkulacje rządu i prezydenta, iż rezygnacja z opodatkowania amerykańskich firm internetowych to w sumie niewielka cena za gwarancje bezpieczeństwa. Ale czy rzeczywiście jest to w naszym interesie jako państwa i społeczeństwa?

Google, Facebook, Microsoft czy Amazon to jedne z najbogatszych firm, które na całym świecie, także w Polsce, wypracowują gigantyczne zyski. To, że nie płacą u nas w ogóle podatków od tych zysków (Facebook) lub płacą takie, jakie chcą (Google), jest ogromnym problemem i ogromną stratą dla nas wszystkich. Budżet państwa, z którego finansowane są służba zdrowia, edukacja, polityka społeczna, traci setki milionów złotych na tym procederze. Rezygnacja z opodatkowania owych gigantów jest więc działaniem antyspołecznym i antypaństwowym. Dlatego parlamentarna lewica chce złożyć projekt ustawy, która miałaby ten proceder ukrócić.

Oczywiście opodatkowanie internetowych gigantów nie jest proste. Spotyka się z dużym oporem tych firm, ich agresywnym lobbingiem i jak widać na przykładzie Pence’a – ogromną presją polityczną. Co nie oznacza, że nie można próbować. Ba! Trzeba to robić.

Tym bardziej że ogromne zyski Facebooka czy Google’a nie biorą się znikąd. Obie firmy to pionierzy czegoś, co amerykańska badaczka Shoshana Zuboff nazywa kapitalizmem inwigilacyjnym. I Facebook, i Google, a także ich liczni naśladowcy zbierają miliony danych o miliardach swoich użytkowników - najczęściej bez ich wiedzy - by ich profilować i w ten sposób sprzedawać skrojone pod nas reklamy swoich klientów. Obie firmy śledzą każdy ruch swoich użytkowników, każdy ślad, który po sobie zostawiamy w internecie, by przewidywać nasze zachowania, a nawet na nie wpływać.

Kapitalizm przemysłowy wykorzystywał surowce naturalne, by przetwarzać je na towary i sprzedawać nam, konsumentom. Kapitalizm inwigilacyjny traktuje nas i nasze życie jako surowiec, który przerabia na dane i sprzedaje je swoim klientom. Nikt nigdy tym firmom nie dał takiego prawa. One same je sobie nadały i zarabiają na tym krocie. 97 proc. zysków Facebooka pochodzi z profilowanych reklam, które nam wyświetla na podstawie informacji, jakie o nas zbiera. To, że żerując na nas, społeczeństwie, internetowi giganci uchylają się od dzielenia się z nim swoimi ogromnymi zyskami, jest zwykłą grandą, którą trzeba w końcu ukrócić.

Dobrze, że lewica próbuje to zrobić. Choć jej pomysły wydają się skazane na porażkę wobec spodziewanego oporu rządu, który będzie chciał dotrzymać słowa danemu administracji Trumpa. Politycznie dla lewicy to jednak czysty zysk, bo ta próba będzie kolejną sprawą, która obnaża hipokryzję i niemoc PiS w istotnych z punktu widzenia państwa i społeczeństwa sprawach.