Leszek Miller: Żarty ze śmiechu

2012-05-30 4:00

"Ze śmiechem nie ma żartów" - napisał kiedyś Mikołaj Gogol i choć bardziej znany jest jego inny cytat: "I z kogo się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie", to dzisiaj chciałbym przypomnieć ten pierwszy. Śmieszność w polityce bywa zabójcza, o czym przekonuje się coraz bardziej Janusz Palikot - mianowany przez Aleksandra Kwaśniewskiego, Adama Michnika, Jerzego Urbana nowym przywódcą lewicy.

Ostatnie tygodnie przyniosły wiele komediowych kreacji tego polityka, który potrafi się zmieniać jak tytułowy Zelig z komedii Woody'ego Allena. Mieliśmy Palikota - męża stanu i dyplomatę, zastępującego ministra spraw zagranicznych w kreowaniu nowej polityki wobec Ukrainy. Palikota - Ghandiego, palącego jointa na demonstracji Wolnych Konopi. Objawił nam się Palikot jako obrońca państwowych fabryk, które jego zdaniem państwo powinno budować, by za chwilę opowiadać się po stronie liberalnych rozwiązań dla prywatnych przedsiębiorców. Kiedy Palikot upodobnił się do Marcina Lutra w groteskowym plagiacie wydarzenia sprzed lat, jego ostatni mentor, Piotr Tymochowicz, publicznie wyparł się swojego ucznia. "Nie dotrzymuje żadnej umowy, obietnicy czy przyrzeczenia". Jeden z najlepszych w Polsce specjalistów od kreowania wizerunku polityków trafił w sedno i nie jest w tym odosobniony.

Jeśli zaś chodzi o prezydenta Kwaśniewskiego, to jeszcze niedawno na łamach "Gazety Wyborczej" twierdził, że SLD nie powinien gonić Ruchu Palikota, bo go nie dogoni. Ostatnie wyniki sondaży, sytuujące SLD na poziomie 16 procent poparcia i Ruch Palikota na 7 procentach dowodzą, jaka to niewdzięczna rola być prorokiem we własnym kraju.

Mikołaj Gogol musiał się uśmiechnąć, kiedy usłyszał, że Jan Tomaszewski został zawieszony na miesiąc w prawach członka klubu PiS, ale bez kary finansowej przewidzianej w takich przypadkach do tysiąca złotych. Legendarny bramkarz dostał sankcję, bo nie chce dopingować polskiej reprezentacji. Miał ograniczyć swoją krytykę tylko do Grzegorza Laty i PZPN, a tu rozpędził się, jakby śmigał po autostradzie z Łodzi do Warszawy. Tomaszewski nie wygląda na zmartwionego, bo decyzja Kaczyńskiego niewiele znaczy w praktyce. Nie może otrzymać rekomendacji PiS do instytucji powoływanych przez Sejm, ale takich wyborów na pewno nie będzie. Nie będzie mógł startować do klubowych władz, ale na żadne głosowania się nie zanosi. Nie będzie mógł uczestniczyć w pracach klubu, ale i tak nie był zbyt aktywny, a poza tym miesiąc szybko minie. Tym bardziej że jak będzie miał coś istotnego do powiedzenia, zawsze może pogadać w cztery oczy z prezesem Kaczyńskim. W sumie Tomaszewski wyjdzie na swoje. Na razie ma miesiąc wolnego od PiS ze stałą pensją, co jest bardziej nagrodą niż karą. No, a gdyby polska drużyna poniosła porażkę, wiadomo już, kto będzie miał rację. Pan prezes triumfalnie przywróci pana Jana na łono pisowskiego klubu i oświadczy, że sytuacja, w której w reprezentacji narodowej grają Niemcy i Francuz, nie może mieć dalej miejsca. Kiedy PiS wróci do władzy, zrobi się z tym porządek. Poseł Macierewicz zostanie selekcjonerem, a agent Tomek będzie szkoleniowcem wpajającym zawodnikom techniki skutecznej gry ciałem. Jan Tomaszewski obejmie PZPN, a polska piłka poszybuje tak wysoko, że nikt już jej nigdy nie zobaczy.