Leszek Miller

i

Autor: Piotr Kowalczyk

Leszek Miller: Partia bogatych

2012-03-21 3:00

Podobno każdy ma w życiu swoje pięć minut, ale tylko nieliczni potrafią je przedłużyć. Nie grozi to młodemu posłowi z Małopolski, Łukaszowi Gibale, który wywołał nie tak dawno małe zamieszanie, przechodząc z partii władzy do partii opozycyjnej. Takie transfery zdarzały się w przeszłości, ale miało to miejsce raczej przed końcem kadencji, kiedy było wiadomo, iż formacja rządząca raczej zbliżających się wyborów nie wygra.

W jednym z ostatnich wywiadów pod koniec swojej "pięciominutówki" uciekinier z PO oznajmił, iż polityką powinni zajmować się ludzie bogaci. Dodał też, że zostałby w Platformie, gdyby Donald Tusk był jak Margaret Thatcher. Co z tego wynika? Po pierwsze - Platforma Obywatelska nie jest partią ludzi bogatych, choć posiada w swoim gronie posła o największym majątku, a Ruch Palikota jest - choć jego przywódca to według oświadczenia majątkowego jeden z najbardziej zadłużonych i sponiewieranych finansowo parlamentarzystów. Po drugie - tylko będąc bogatym, wie się, czego ludzie potrzebują, w związku z tym poseł Gibała wpiął w klapę marynarki znaczek symbolizujący marihuanę. Po trzecie - młodzieniec ów zorientował się nareszcie, iż jego przywódca nie jest kobietą, a że nie jest Żelazną Damą - dopiero po obejrzeniu filmu o brytyjskiej premier. Gdyby wiedział cokolwiek o jej karierze, raczej nie czyniłby takich porównań, bo Tusk walczyć może z aptekarzami, a nie z górnikami, i biorąc pod uwagę olbrzymi deficyt budżetowy, raczej nie kieruje się zasadą, że można wydać tyle, ile się zarobi. Premier nie jest też zwolennikiem aborcji i kary chłosty, w odróżnieniu od brytyjskiej konserwatystki.

Schetyna wychynął nieco z politycznego zesłania i niczym rycerz króla Artura wiernie trwa przy premierze, wmawiając publice, jakim to lewicowcem jest Palikot i że gdyby połączył się z SLD, to dopiero byłoby prawdziwe zagrożenie dla PO. Nie trzeba było zasilenia szeregów SLD przez kilkudziesięciu ludzi z Ruchu Palikota, żeby wiedzieć od dawna, że projekt "partia Palikota" narodził się w jakimś gabinecie w Kancelarii Premiera. I nikt ludziom nie wmówi, że ma on coś wspólnego z lewicowością.

Benzyna ma przed świętami osiągnąć magiczny próg sześciu złotych, a eksperci wieszczą, iż Wielkanoc będzie nas kosztować o 20 proc. więcej niż rok temu. Nic więc dziwnego, że wrzuca się mediom i opinii publicznej tematy, które choć na chwilę odwrócą uwagę od galopady cen i coraz bardziej minorowych nastrojów. Minister Gowin mami nas wizją tysięcy miejsc pracy, które zyskamy dzięki tzw. deregulacji, czyli dopuszczeniu do różnych zawodów ludzi bez żadnych kwalifikacji. Posłowie PO piszą do niego list otwarty, żądając ścigania z urzędu gwałtu, tak jakby nie wiedzieli, że jeśli ofiara złoży doniesienie, to nic, nawet wycofanie wniosku, nie jest w stanie zatrzymać młynów sprawiedliwości. PSL jest coraz bliżej dogadania się z PO w sprawie wydłużenia do 67 lat wieku emerytalnego, a Palikot chcący zastąpić ludowców zostaje z przysłowiową ręką w nocniku. I tak będzie się mieszało na tej politycznej scenie, a po świętach Polacy usiądą z ołówkiem w ręku i może w końcu policzą, ile ich ta władza kosztuje.