Głowa Miller

i

Autor: Artur Hojny

Leszek Miller: Oczy węża

2012-04-25 4:00

Najpierw radykalne hasła - "zdrajcy na szubienicę", "Rosja wypowiedziała Polsce wojnę". Kukły o twarzach rządzących naszym krajem dyndają na parcianych sznurkach ku uciesze "prawdziwych Polaków". Zbyt częsta cisza po drugiej stronie barykady jest przyzwoleniem na agresję i brutalność, także czynów. Jak odległy jest moment, w którym w kryterium ulicznym może się polać krew? Jak długo chorzy z nienawiści ludzie będą dzielić nasz kraj na Polskę smoleńską i Polskę zdradziecką?

Ministrowie rządu zachowują się jak zahipnotyzowane ptaki wpatrzone w oczy węża. Dlaczego nie korzystają z raportu komisji Millera? Jedno emocjonalne wystąpienie premiera nie ugasi lontu podpalonego już przez PiS. A jeśli ów lont wysadzi w końcu jakiś ładunek? Gdzie wtedy będą odpowiedzialni za bezpieczeństwo państwa i jego obywateli? Z tych i innych względów rząd powinien oprzeć się histerii i części polityków, i mediów.

A przecież ustalenia komisji Millera są niezbite i obiektywne. Łatwiej uwierzyć w spisek, niż przyznać, iż zawiedli ludzie i instytucje państwa odpowiedzialne za przygotowanie tego pamiętnego lotu.

Podróżując "rządowymi" maszynami, miałem pełne poczucie bezpieczeństwa. Wiedziałem, że ludzie z pułku specjalnego to elita polskiego lotnictwa. W 2003 roku płk Miłosz uratował nam życie. Siedem lat trwał jego proces, w którym oskarżano go o błąd w sztuce. A potem zaczęły się ciągłe zmiany, zasada "jakoś to będzie" obowiązywała aż do czasu tragedii.

Przygotowania do tamtej wizyty głowy państwa w towarzystwie najbardziej znaczących wówczas osób w Polsce i jej tragiczny finał świadczą o tym, iż to amatorszczyzna i lekceważenie procedur oraz brak wyobraźni odpowiedzialnych za bezpieczeństwo podróżujących są główną przyczyną największej w dziejach Polski katastrofy lotniczej. Nie zamach czy spisek. Tak to się dzieje, kiedy polityka staje się ważniejsza niż bezpieczeństwo.

I teraz ta doraźna polityka napędzana osobistym ładunkiem nienawiści skłania Kaczyńskiego i jego ludzi do bardzo niebezpiecznego działania. Wyprowadzić ludzi na ulicę nie jest trudno. Tylko czy będzie można dalej żyć, jeśli zakończy się to tragedią porównywalną do smoleńskiej? I nie jest to tylko pytanie do tych, którzy stoją na czele ulicznych pochodów, ale przede wszystkim do tych, którzy nie potrafią się im odważnie przeciwstawić. Im przede wszystkim dedykuję słowa Antoniego Czechowa: "Żadna miłość, przyjaźń, szacunek nie jednoczy tak jak wspólna nienawiść do czegoś".