Leszek Miller: Media we mgle

2012-11-07 3:00

Ze zdumieniem słuchałem prezydenta Komorowskiego, gdy mówił: "Źle z nami, skoro jeden artykuł wywołuje polityczne tsunami". Przecież czyn "Rzeczpospolitej" to nie pierwszy taki przypadek. Wcześniej była - sprokurowana w obozie Lecha Wałęsy i błyskawicznie podchwycona przez prasę - tzw. afera "Olina". Redaktor naczelny "Gazety Wyborczej", a za nim reszta, wezwał premiera Oleksego do dymisji i rząd upadł. Przy następnej aferze, tzw. aferze Rywina, "GW" wybiła się już na samodzielność - sama napisała jej scenariusz i sama nabyła dyktafon do nagrania gościa Adama Michnika. Także w tym przypadku scena polityczna uległa przeoraniu. Prezydent oburzył się jednak i zatroskał dopiero wtedy, gdy kolejna prowokacja uderzyła w jego środowisko polityczne.

Nie da się już udawać, że prasa nie jest upolityczniona. Z jednej strony "GW" - jako rzecznik PO i rządu, z drugiej "Rz" - jako przeciwnik rządu. Za nimi podążają skołowane media elektroniczne, które rozpaczliwie ratując "obiektywizm", usiłują palić Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek. W efekcie Jarosław Kaczyński zawsze może liczyć na bezpośrednią transmisję swoich bredni.

Żadna władza nie powinna być zaślepiona. Także czwarta władza. Na szczęście kompromitacja "Rz" jest tej skali, że część środowiska dziennikarskiego przerwała zmowę milczenia. Pierwszym odważnym okazał się Jarosław Gugała z Polsatu. Komentując spekulacje o przyczynach katastrofy prezydenckiego Tu-154M, powiedział: "Zamachu nie było. Zacznijmy jako media wreszcie mówić prawdę. (…) Myśmy przez 2 lata podtykali mikrofon każdemu idiocie, który się chciał na ten temat wypróżniać. Nie weryfikowaliśmy tych wypowiedzi. Tworzyliśmy gigantyczny chaos. Dlaczego? Z upadlającej chęci zysku i z głupoty".

Odezwał się również Jacek Żakowski: "Porzekadło mówi, że jak Bóg chce kogoś ukarać, to mu rozum odbiera. Nie wiem, za jakie grzechy Pan Bóg tak okrutnie karze wyznawców trotylu, helu, mgły i stalowej brzozy. A wcześniej Magdalenki, Klubu Krakowskiego Przedmieścia, "Olina", "Bolka", wszechobecnego układu, wszechpotężnej sekty, Żydów, którzy wrócą, by nam wszystko zabrać itp. (…) Sensaci, histerycy, konfabulatorzy, paranoiczne umysły są wszędzie. Ale trwała wszechobecność tego rodzaju mózgów w centrum przestrzeni publicznej to polski fenomen, za który jako kraj płacimy dużą cenę. (…) Żaden rynek i żaden pluralizm nie usprawiedliwiają (…) dawania trybuny ludziom permanentnie zarażającym innych wytworami chorej wyobraźni".

Wydawałoby się więc, że skandal wywołany przez "Rz" sprawi, że już "nie będziemy podtykać mikrofonu każdemu idiocie". Zdaje się jednak, że to płonne nadzieje. Od kilkudziesięciu godzin rację bytu zyskuje kolejny pomysł: powołanie międzynarodowej komisji do zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej. Czy naprawdę ktoś wierzy, że jak zaprosimy zagranicznych ekspertów, to skończy się smoleński koszmar? Nie skończy się. Smoleńsk to religia, a religia to kwestia wiary, nie faktów. Skończyć to mogą tylko media, spuszczając na jej wyznawców zasłonę miłosiernego milczenia. Nie zanosi się na to. Decyduje "upodlająca chęć zysku".