W każdym razie pan premier Morawiecki od razu ogłosił, że wskazanie pani von der Leyen jest ogromnym sukcesem polskiej dyplomacji. Utrącenie kandydatury Franza Timmermansa – kata PiS-owskiej reformy wymiaru sprawiedliwości - uznane zostało za osiągnięcie historyczne. Ciekawe jak premier się czuł słuchając kandydatki twardo zapowiadającej, że w walce o praworządność nie będzie żadnych kompromisów.
Poza tym ta narodowość... Jarek – napisał na TT jakiś niedowierzający własnym uszom internauta – „przecież to Niemka, która urodziła 7 Niemców”!
Faktycznie – wszelkie busole polskiej polityki mają prawo zwariować.
„Śląskość” – mówił przywołany tu „Jarek”– „jest pewnym sposobem odcięcia się od polskości i przypuszczalnie przyjęciem po prostu zakamuflowanej opcji niemieckiej" - cóż teraz mamy z tym począć?
Co z panią kanclerz Merkel? Czy nadal obowiązuje wyrażona przez „Jarka” publicznie sugestia, że jej kanclerstwo, to wynik ponurej gry tajnych służb postkomunistycznych trzęsących europejską sceną polityczną?
Co z „dziadkiem z Wehrmachtu”, polskojęzyczną prasą niemiecką, z „frau” Dulkiewicz i „Wolnym Miastem Gdańsk”?
Co z reparacjami, o które tak dzielnie upomina się poseł Mularczyk?
Co z podburzaniem przez panią von der Leyen polskiej młodzieży do nieposłuszeństwa wobec rządu?…
Wszystko to w niwecz za skalp jednego Timmermansa? On przecież nadal będzie I zastępcą przewodniczącej KE do spraw przestrzegania praworządności w Unii. Gdzie ten sukces?!
W tej sytuacji wyjaśnijmy więc sobie przynajmniej jedno – o co chodzi z tą cholewą?
Otóż „robić z gęby cholewę, to tyle, co kłamać, mówić nieprawdę, zmyślać, nie dotrzymywać słowa”.