Ostatnio do grona straszycieli dołączył Jerzy Urban. Namawia wyborców do poparcia PO, kreśląc przerażający obraz Polski pod butem Kaczora i Napieralskiego. Mnie obsadza w roli faceta wyprowadzającego Polskę z Unii Europejskiej, bo skoro wprowadziłem, to przecież mogę i odwrotnie. Trochę szkoda, że z każdego machnięcia pióra Urbana wynika, że czasy gdy jego przepowiednie miały jakiś sens, otulił gęsty mrok historii. Teraz można się już tylko pośmiać tak jak na początku rządów PiS, kiedy zapytano szefa "Nie" czy już się boi Kaczyńskich, czy jeszcze nie? - Nie boję się, ponieważ uważam, że jestem potrzebny prawicy. Oni po prostu potrzebują uosobienia wroga, tak jak Kościół katolicki potrzebuje diabła. Czyli mnie - odpowiedział skromnie. Każdego ranka główny wróg prawicy patrzył z nadzieją na bramę do swojej rezydencji, czy pojawią się jacyś siepacze, ale CBA ani CBŚ nie nadchodziły. Nie przyszedł lowelas Tomek ani żaden z jego pomagierów. Nie pojawił się nawet zwykły dzielnicowy. No, po prostu plaża, lekceważenie i całkowity brak zainteresowania. A to jest właśnie to, co Urbana boli najbardziej.
Przeczytaj koniecznie WSZYSTKIE FELIETONY Leszka Millera >>>
Ostatnią okazją do rozpostarcia pawiego ogona był występ przed rywinowską komisją śledczą. Plótł tam trzy po trzy, oznajmiając w końcu, że powiedział o wiele więcej, niż wiedział. Zbigniew Ziobro i Jan Rokita byli jednak zachwyceni, bo zeznania Urbana brzmiały tak jakby napisane przez nich samych. Po latach jeden ze śledczych w tej komisji ma spore kłopoty. Były minister i prokurator generalny z myśliwego stał się zwierzyną i gajowy Ryszard Kalisz zamierza jego skórę położyć sobie przed kominkiem. Ma ku temu wszelkie powody, bo raport komisji śledczej badającej okoliczności tragicznej śmierci Barbary Blidy jest jednym wielkim aktem oskarżenia. Metody Zbigniewa Ziobry i jego ówczesnego szefa Jarosława Kaczyńskiego oraz posłuszne im prokuratury i służby specjalne doprowadziły do śmierci niewinnej kobiety, która wolała się zabić niż uczestniczyć w scenariuszu napisanym dla niej przez władców IV Rzeczpospolitej. W sytuacji, kiedy na finał w postaci telewizyjnych relacji czekała ferajna prymitywnych odbiorców, nazywanych pieszczotliwie przez autorów tych widowisk ciemnym ludem, nie miała wyboru.
Janusz Kaczmarek, ówczesny minister, relacjonował jak jego kolega z rządu dzwonił do niego tamtego tragicznego ranka. - Ziobro był roztrzęsiony i przerażony, kompletnie nie mógł sobie poradzić z sytuacją i bał się odpowiedzialności. Dawał do zrozumienia, że w razie czego winą za nieudaną akcję obarczy kogoś innego - twierdzi Kaczmarek. Trudno się dziwić, bo przecież jedynym dowodem przeciwko Blidzie, jaki posiadał Ziobro, był jego dowód osobisty.