"Tarcza" odbiera pracownikom wiele praw. W niektórych zakładach możliwe będą 16-godzinne zmiany. Czy to pomoże w opanowaniu kryzysu? Wręcz przeciwnie. Im dłużej pracuje pracownik, tym więcej z jego kolegów można zwolnić. To prosta zasada, jestem pewien, że nawet rząd Prawa i Sprawiedliwości ją rozumie.
Setki tysięcy ludzi, którzy dotąd pracowali dorywczo, zostają praktycznie bez żadnej pomocy. Choć bezrobocie za chwilę poszybuje wysoko, to zasiłek dla bezrobotnych nadal przysługuje garstce osób, a jego wysokość jest żenująca. Zostawienie ludzi bez wsparcia nie tylko jest nieludzkie. Jest także gospodarczo szkodliwe. Obowiązkiem państwa jest zapewnienie bezrobotnym gwarantowanego dochodu, żeby mieli za co żyć. Kiedy kwarantanna się skończy, te środki wrócą do gospodarki i dadzą jej życiodajny impuls. Jeśli ich zabraknie, żadne cięcia nie uratują firm.
Słyszę niemądre opinie z grona przedsiębiorców, że "teraz wreszcie pracownicy nabiorą pokory". Prawda jest taka, że za puste kieszenie pracowników przedsiębiorca za chwilę zapłaci bankructwem. Żaden biznes nie przetrwa, jeśli pracownicy nie będą mieli za co zrobić zakupów. To, czy odbudujemy gospodarkę po pandemii, będzie zależało od popytu. Głębokie cięcie płac i zrujnowanie budżetów gospodarstw domowych wyśle Polskę w spiralę recesyjną. Restauracje, punkty usługowe, sklepy otworzą się wtedy na chwilę, po czym zamkną z braku klientów, a drobni przedsiębiorcy dołączą do rosnącej grupy osób bez środków do życia.
Zapobiec temu scenariuszowi może tylko państwo. Pomoc finansowa dla firm powinna być hojna, ale pod kluczowym warunkiem: utrzymania zatrudnienia i wysokości płac. Tak robi lewicowa Dania, gdzie państwo bierze na siebie 3/4 pensji pracownika. Taki system zaproponowaliśmy też w Sejmie. Niestety, rząd uznał, że nie musi nikogo słuchać i przeforsował cięcie płac. Spychanie kosztów kryzysu na pracowników skończy się źle. Przekona się o tym wkrótce premier Morawiecki i ci, którzy oklaskują cięcia.