"Super Express": - Dużo pan pije po przegranej Zjednoczonej Lewicy?
Krzysztof Gawkowski: - Po pierwsze, nie mogę pić...
- Jak to pan nie może? Kto panu zabronił?
- (śmiech) Cały czas tylko dopalacze.
- Humorek pana nie opuszcza. Dobrze.
- Lewica te wybory przegrała. I nie ma wytłumaczenia, kiedy nie wchodzi się do Sejmu. Z drugiej strony nie chciałbym traktować tej porażki w ten sposób, że nie udało się nikogo przekonać. W końcu ponad milion głosów piechotą nie chodzi. Może było za mało czasu, ale wierzę, że tych ludzi nie można stracić, bo zaufali naszemu racjonalnemu programowi.
- Co zrobiliście za późno? Może zrobiliście coś za wcześnie? Np. przyjęliście Palikota?
- Za późno zaczęliśmy proces zjednoczenia. Gdyby udało się go zacząć miesiące wcześniej, pół roku wcześniej, albo nawet rok temu, jak to proponowaliśmy z Leszkiem Millerem, to może dzisiaj nie mówilibyśmy o porażce, ale wielkim triumfie lewicy. Uważam też, że zdecydowanie wcześniej powinniśmy postawić na jedną twarz, nowego lidera, którym była Barbara Nowacka. Jej wynik w Warszawie pokazuje, że to był dobry wybór.
- Palikota chyba już nie potrzebujecie. Był wam potrzebny, żeby przechwycić Nowacką. Już to zrobiliście i Palikot jest obciążeniem.
- Nie uważam, że projekt Zjednoczonej Lewicy skończył się.
- Nie pytałem o ZL, tylko o Palikota.
- Palikot, obok Leszka Millera, to była postać, która dawała nadzieję. Gdyby nie Miller i Palikot, którzy zgodzili się na proces zjednoczeniowy, to dziś byśmy o tym nie rozmawiali. Owszem, przegraliśmy. Ja sam czuję za to współodpowiedzialność.
- Naprawdę?
- Oczywiście...
- Senyszyn mówi, że to przez pana. Poszukiwany jest winny.
- Nie obrażam ludzi, z którymi jestem w jednej partii. Jeśli słyszę złe słowa, choćby ze strony pani Senyszyn, to mówię: "zaproponuj swoją wizję". Nie chcę się spierać na negatywne argumenty. Chcę budować nowoczesną lewicę. Czy uda się to z SLD? Nie wiem, bo Sojusz potrzebuje głębokiej zmiany.
- Cztery lata poza parlamentem to może być dla was wyrok śmierci.
- Myśli pan, że tego nie czuję?
- To, co pan czuje?
- Żal i złość. Żal, że się nie udało, a złość, bo wiem, że mogliśmy zrobić więcej. Wyobrażam sobie życie poza polityką, ale ja chcę w niej działać. Wiem, że poza parlamentem można robić politykę. Można wychodzić do ludzi, można być aktywnym. Wielu dzisiejszych parlamentarzystów - Kukiz, Nowoczesna, Razem - robiło to poza parlamentem. Udało się im zdobyć dobre wyniki.
- A może to pan powinien być nowym liderem lewicy, a nie Barbara Nowacka? Bo jak ona tam stała na debacie obok Zandberga, to on ją zmiażdżył. Widział pan to?
- Widziałem, ale nie uważam, że Barbara Nowacka przegrała tę debatę. Gdyby ocenić tę debatę rzetelnie, to Zandberg i Nowacka byli dobrzy. Może wypadła inaczej niż Zandberg, ale to nie znaczy, że przegrała.
- Musieliśmy widzieć dwie różne debaty.
- Mówiliśmy ustami Barbary Nowackiej o realnych problemach Polaków w sposób spokojny i wyważony. Chcieliśmy trafić do elektoratu, który na nas głosował. Zandberg był świeży, ale był na chwilę. Pytanie, czy będzie w stanie to odtworzyć. Kiedy budowaliśmy ZL, poszliśmy do Razem z propozycją współpracy. Nie chcieli jej. Jeśli partia nazywa się Razem, a chce iść osobno, to jest tu jakiś problem. Partię Razem trzeba przygarnąć, żeby wspólnie budować nowoczesną lewicę w Polsce.
- Pytanie, kto tu ma kogo przygarniać, czy wy ich, czy oni was?
- Efekt tych wyborów jest taki, że razem nie jesteśmy w parlamencie. Albo będziemy budowali coś wspólnie, albo będziemy zastanawiali się, kto kogo wykoleguje.
- Uciekł pan od tego, czy będzie pan liderem. Będzie pan?
- O tym, kto będzie liderem SLD i Zjednoczonej Lewicy, przekonamy się 5 grudnia.
- Czy ma pan chęć?
- Na pewno nie zdecyduję o tym dziś. Będę o tym rozmawiał z kolegami i współpracownikami.
- Niech pan nie decyduje. To nie jest dobre miejsce na to. Ale czy ma pan chęć?
- Nie chodzi o chęć.
- Od chęci się wszystko zaczyna.
- Jeśli będzie taka potrzebna, to stanę do walki o przywództwo w SLD. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że liderem zostaje się dlatego, że ma się na to ochotę. Tylko dlatego, że gra się w drużynie. Jeśli w grupie zdecydujemy inaczej, to OK. Nie chcę realizować osobistych ambicji, ale ambicje grupy.
- Analizując przyczyny porażki ZL, wskazywano kilka nazwisk: Ogórek, Palikot, Zandberg. Te trzy nazwiska wykończyły was?
- Zgadzam się z tezą, że popełnialiśmy błędy.
- Te błędy mają te właśnie nazwiska?
- Nie będę skupiał się na nazwiskach. Magdalena Ogórek miała być nadzieją, a okazała się...
- Błędem?
- Okazała się błędną decyzją Sojuszu. Otworzyła nam też jednak oczy, że trzeba się jednoczyć, a nie budować coś wyłącznie wokół SLD. Bez Palikota nie byłoby zjednoczenia. Zandberg pokazał, że można robić politykę na jednej debacie.
- Adrian Zandberg jeszcze kilka lat temu chciał likwidować polską armię i wyprowadzać Polskę z NATO. Podpisałby się pan pod tym?
- Oczywiście, że nie. Zjednoczona Lewica to rozsądny projekt, w którym NATO i UE są filarami naszego bezpieczeństwa - i militarnego, i gospodarczego.
- Podpisalibyście się pod pomysłem podatku dla najbogatszych w wysokości 75 proc.?
- Nie podpisałbym się pod tym. Owszem, biedniejsi powinni korzystać z tego, że bogatsi na nich więcej płacą, ale powinniśmy zachować w tym rozsądek. Dla mnie rozsądne jest, żeby stawka PIT wynosiła 40 proc. To i tak więcej niż obecnie.
- To chyba pora, żeby pogratulował pan Kaczyńskiemu. Bo zrobił nieprawdopodobny wynik.
- Mogę pogratulować mu jednego - jemu pierwszemu udało się zdobyć większość parlamentarną i możliwość tworzenia samodzielnych rządów. A jeśli czegoś mogę życzyć, to normalnego państwa.
- A pan się boi PiS?
- Już panu kiedyś mówiłem, że nie.
- Ale wtedy to inne czasy były.
- Nie boję się PiS, bo nie boję się partii politycznych. Boję się ludzi takich jak Antoni Macierewicz, którzy mogą przejąć ministerstwa, którzy nie widzą potrzeby reformy kraju, ale chcą zwykłej zemsty. Tego się boję.
- Macierewicz chce się zemścić?
- Uważam, że tak.
- Kaczyński też?
- Myślę, że Jarosław Kaczyński jest bardziej racjonalny niż Antoni Macierewicz. Jest bardziej pragmatyczny. Obawiam się tylko, że Kaczyński może otwierać drzwi takim jak Macierewicz i jemu podobnym, którzy będą szukać zemsty.
- Na SLD też się mają mścić?
Zanim dojdą do SLD, to miną lata, bo politycy PiS wierzą, że wiele jest po PO do posprzątania. To słychać na korytarzach sejmowych, że rozliczenia zbliżają się wielkimi krokami.