"Super Express": - Prezydent gościł wczoraj w Kijowie z okazji 25-lecia niepodległości Ukrainy. Polska była pierwszym krajem na świecie, który jej niepodległość uznał, a Andrzej Duda jedyną zagraniczną głową państwa, która na uroczystości rocznicowe przybyła. Wydawałoby się więc, że wszystko w relacjach polsko-ukraińskich gra, ale wielu ekspertów, odnosząc się do nich, dowodzi, że nasza polityka wschodnia przeżywa zapaść. Podziela pan ten sceptycyzm?
Dr Paweł Kowal: - Rzeczywiście coś się z polską polityką wschodnią w ciągu ostatniego roku stało. Niektórzy twierdzili, że uwiędła, inni, że jeszcze się nie ukształtowała. Wszyscy byli jednak zgodni, że nie idzie starym torem.
- Czyli tym myśleniem, że rachunki krzywd historycznych trzeba zostawić nieco na boku, by budować relacje tu i teraz?
- Mówimy o tym, że pamiętamy to, co należy pamiętać, ale idziemy do przodu. Nie potrzebujemy rozliczeń, bo nie potrzebujemy złej pamięci. Potrzebujemy za to instytucji, które będą pilnowały tego, by prowadzić badania historyczne, upamiętnić groby ofiar, by nie było wątpliwości, kto kogo i gdzie zabił. Oprócz tego potrzebujemy normalnej codziennej polityki i dużych, silnych partnerów. Ukraina spełnia takie kryteria. Dlatego po raz kolejny okaże się zapewne, że relacje z Ukraińcami, chociaż trudne, są najefektywniejsze w regionie i dopiero wokół nich można budować szersze sojusze, szczególnie opierając się na Litwie.
- Tego chyba ostatnimi czasy polskie władze nie rozumiały.
- Pojawiły się pomysły, że politykę wschodnią można zastąpić jakąś mglistą wizją Międzymorza, czyli formatem, w którym nie ma choćby Ukrainy, ale są państwa Europy Środkowej. Mam wrażenie, że bardzo udana wizyta prezydenta w Kijowie wraz z wyraźnym rozczarowaniem Ukraińców formatem normandzkim, czyli aktywnością Francji czy Niemiec, dają szansę na to, żeby znaleźć punkt odbicia w polityce wschodniej.
- Lepiej późno niż wcale?
- Patrząc na Andrzeja Dudę w Kijowie, zastanawiam się, po co było czekać aż rok na to, żeby postawić jakiś mocny akcent we wzajemnych relacjach. Z polską polityką wschodnią jest trochę jak z rzeką, która czasami szuka sobie innego koryta, ale ostatecznie płynie starym. Mam nadzieję, że ta wizyta przywróci naszą politykę w regionie do jej tradycyjnego nurtu, którym poruszała się czy to za Aleksandra Kwaśniewskiego, czy Lecha Kaczyńskiego.
- Prezydent znajdzie partnerów w PiS, żeby taką politykę budować? Nie brakuje przecież w tej partii sympatyków endeckiej wizji Wschodu, która zakłada poczucie wyższości wobec Ukraińców, Białorusinów i Litwinów i widzi w tych narodach wrogów Polski. Sejmowa uchwała nt. Wołynia pokazała, że ten głos zwycięża.
- Patrzenie neoendeckie, czy jak wolę je nazywać, spojrzenie "spóźnionych Kresowian", którzy na tradycjach kresowych chcą budować całą politykę wschodnią, na pewno jest istotnym komponentem dzisiejszego PiS. Niemniej w tej partii, czy szerzej w środowisku politycznym, zawsze konkurowała ona z tradycją piłsudczykowską, która polegała na tym, by myśleć w kategoriach bardzo bliskiej współpracy państw w naszej części Europy. Oczywiście jest pytanie, która z tych frakcji zwycięży, jaka będzie polityka rządu i jakie decyzje zapadną w kluczowych kręgach decyzyjnych obozu władzy. Tego jeszcze nie wiemy i na odpowiedź trzeba jeszcze chwilę poczekać.
Zobacz także: Dr Maciej Milczanowski: Nie cofną się przed niczym