Konstanty Gebert

i

Autor: archiwum se.pl

Konstanty Gebert: Izrael nie może żyć w cieniu rakiet

2012-11-23 22:13

Konstanty Gebert o rozejmie między Izraelem i Hamasem

„Super Express”: - Czy rozwiązanie pokojowe osiągnięte w Strefie Gazy będzie trwałe czy jednak się nie utrzyma i konflikt będzie eskalował?

Konstanty Gebert: - Wiele wskazuje, że wynegocjowane przez Egipcjan w Kairze porozumienie o zawieszeniu broni między Izraelem i Hamasem obędzie trwałe. Wszystko zależy od tego, czy Hamas rzeczywiście przyjmuje warunki Izraela, które są proste: wstrzymanie ostrzału terytorium Izraela z Gazy. A to oznacza zrezygnowanie przez Hamas ze swojego arsenału rakiet. Aby porozumienie było trwałe, niezbędna jest też współpraca Egiptu. Do tej pory Egipt tolerował, że przez jego terytorium do Gazy przemycano rakiety. Egipt, mimo że jest rządzony przez partię, która – tak samo jak Hamas – wywodzi się z Bractwa Muzułmańskiego, to wcześniej miał do czynienia z terroryzmem z Gazy. Mimo deklaracji solidarności z narodem palestyńskim Egipt niechętnie spogląda na terrorystyczną działalność Hamasu.

- Wcześniej premier Netanjahu zapowiadał, że Izrael jest gotowy do zintensyfikowania działań wojskowych. Rosyjski „Kommiersant” pisał z kolei, że operacja lądowa jest nieunikniona.

- Gdyby negocjacje się nie powiodły, a Hamas nie wstrzymałby ostrzału, to operacja lądowa byłaby prawdopodobna. Dlatego gabinet izraelski uchwalił zgodę na to, żeby izraelska armia powołała 75 tysięcy rezerwistów. Natomiast realnie powołano ich niewiele ponad 10 tysięcy. Armia się z tym nie spieszyła. Ani armia, ani rząd w Izraelu nie chciały kampanii lądowej w Gazie. Taka akcja spowodowałaby dramatyczny wzrost ofiar po stronie palestyńskiej – w tym ofiar cywilnych. A co za tym idzie – dramatyczny spadek poparcia dla Izraela. Stany Zjednoczone i Unia Europejska uznały, że przyczyną konfliktu był ostrzał terytorium Izraela z Gazy przez Hamas i że Izrael ma prawo się bronić. Jednocześnie stwierdziły, że ta obrona musi być proporcjonalna. Jeżeli by doszło do takiej dysproporcji w liczbie ofiar śmiertelnych, jak cztery lata temu podczas operacji „Płynny ołów”, to Izrael straciłby poparcie międzynarodowe. Właśnie dlatego nie śpieszył się z wejściem do Gazy.

- „Kommiersant” pisał też, że operacja lądowa byłaby dużo bardziej krwawa niż ta sprzed czterech lat, oraz że wywołałaby głębokie podziały na scenie międzynarodowej.

- Izrael jest w sytuacji bez wyjścia. Nie da się za pomocą nalotów – nawet tak precyzyjnych jak te, które stosuje – zlikwidować wszystkich rakiet w Gazie. Celem tej operacji było doprowadzenie do sytuacji, w której Izrael mógłby znowu żyć normalnie. W ciągu następnego roku po operacji „Płynny ołów” z Gazy wystrzelono na Izrael 100 rakiet. W ciągu kolejnego – 200. A w tym roku już 850. Izrael nie może żyć w cieniu rakiet. Natomiast wejście piechoty i broni pancernej w najgęściej zaludniony obszar na świecie – żeby nie wiem, jak Izraelczycy się starali – przyniosłoby nieuchronnie znaczne ofiary wśród ludności cywilnej. W związku z tym Izrael musi szacować, na ile musi chronić własną ludność cywilną, a na ile ma chronić ludność cywilną przeciwnika. A walczy z przeciwnikiem, który zupełnie się nie troszczy o izraelską ludność cywilną i nawet własnej ludności cywilnej nie chroni. Na  zdjęciach z Gazy widać, że Hamas odpalał rakiety pomiędzy domami.

- Jak zarysowałyby się podziały na arenie międzynarodowej, gdyby jednak nie doszło do zawieszenia broni i Izrael zareagował radykalniej?

- Tak jak cztery lata temu. Wówczas społeczność międzynarodowa poparła prawo Izraela do obrony swojego terytorium. Nie tylko USA i UE, bo również Rosja. W miarę jak kampania lądowa się przedłużała – i rosła ilość palestyńskich ofiar – narastała krytyka i Izrael zakończył tę kampanię osamotniony mając za sojusznika niemal wyłącznie Stany Zjednoczone. Zapewne teraz byłoby podobnie. Obecnie również Polska poparła prawo do samoobrony Izraela, ale gdyby rosła liczba ofiar palestyńskich, Polska także zaczęłaby zgłaszać zastrzeżenia do izraelskiej armii.

- Szewach Weiss powiedział że „Strefa Gazy to właściwie irańska republika”.

- To duże uproszczenie. Hamas był finansowany i wspierany przez Iran – stąd się wzięły irańskie rakiety. Natomiast w miarę trwania syryjskiej wojny domowej Hamas niechętnie, niemal wbrew sobie, zerwał ze swoim irańskim patronem. Opowiedział się po stronie powstańców przeciwko reżimowi Assada, który jest wspierany przez Teheran. W odpowiedzi Iran zakręcił kurek z pieniędzmi i z bronią, co z resztą dało dużo większe szanse izraelskiej operacji. Po operacji „Płynny ołów” Hamas dość szybko uzupełnił swoje zapasy rakiet z dostaw irańskich. Tym razem jest bardzo mało prawdopodobne, żeby Irańczycy powtórzyli tę operację. Co więcej, Hamas znajduje się w szponach dylematu, w który wpada każdy radykalny ruch, kiedy obejmuje władzę. Ma swoją bazę –  jest to ludność Gazy – ludność, która oczekuje od swoich władz, że będą ją chroniły, a nie narażały na wojnę. W Gazie działają bardziej radykalne ugrupowania – w tym również finansowane przez Iran, który zachował sobie palestyńskich sojuszników, ale już poza Hamasem. I wiele z ataków było dokonywanych przez te ugrupowania. Hamas mógłby zapobiec tym atakom, ale wtedy straciłby wiarygodność wśród palestyńskich radykałów.

- Jaka jest tu rola Turcji?

- Stosunki Ankary z Jerozolimą są fatalne, czego dowodzi choćby retoryka. Turecki minister spraw zagranicznych oskarżył Izrael o zbrodnie przeciw ludzkości, a premier Erdogan mówił o izraelskim terroryzmie w Gazie. Pamiętajmy, że Turcja uczestniczyła razem z Egiptem i z Katarem w kairskich negocjacjach mających na celu wynegocjowanie zawieszenia broni. Turecki wicepremier Bulent Arinc powiedział wręcz, że Turcja wspólnie z Izraelem powinna doprowadzić do zakończenia konfliktu w Gazie. Szybciutko się z tych słów wycofał, ale jest rzeczą oczywistą, że jeśli się chce uśmierzyć konflikt, to trzeba rozmawiać z obiema stronami. Turcja sama ma ogromny problem na granicy z Syrią.

- Były jednak ukłony z Turcji w stronę Hamasu.

- Hamas w Turcji jest niezmiernie popularny. Przynajmniej od czasu historii Mavi Marmara, czyli tego konwoju, jakoby z pomocą humanitarną do Gazy, który został zatrzymany przez Izraelczyków i podczas abordażu głównego statku zginęło 9 osób, w tym 8 obywateli tureckich. Wtedy premier Erdogan mówił, że następnym razem konwój popłynie pod eskortą tureckich statków wojennych. Po czym nic takiego się nie stało. Turcja używa niezwykle wojowniczej retoryki wobec niemal wszystkich sąsiadów. Groziła wojną Izraelowi, Cyprowi, Syrii, Irakowi. Niemal groziła wojną Iranowi po odkryciu siatki szpiegów irańskich w Kurdystanie. Z Armenią ma zamkniętą granicę. Ostatnio chyba tylko Bułgarii nie groziła. To jest kraj, który jeszcze dwa lata temu mówił: „Zero problemów z sąsiadami”.

- Jak się do tego wszystkiego ma sprawa ekshumacji Jassera Arafata i podejrzenia, że został otruty?

- Ekshumacja się odbyła i rozumiem, że lekarze badają szczątki. Większość osób związanych z leczeniem Arafata, w tym naczelny lekarz paryskiego szpitala, w którym zmarł Arafat, wyklucza możliwość otrucia. Niemniej, jeśli rodzą się jakieś podejrzenia to ekshumacja jest jak najbardziej uzasadniona. Nie ma to nic wspólnego z konfliktem palestyńsko-izraelskim. Arafat miał bardzo długą listę wrogów.

Konstanty Gebert
Publicysta „Gazety Wyborczej”