„Super Express”: - W harmonogramie szczytu Unia-Rosja nie znalazły się rozmowy nt. powrotu wraku Tupolewa do Polski. Myśli pan, że w ogóle o tym rozmawiano?
Konrad Szymański: - Nie sądzę. Cała ta sprawa robi wrażenie chaotycznego montażu na potrzeby dyskusji wewnętrznej w Polsce. Trudno to w ogóle traktować poważnie, bo nawet premier Tusk dystansował się od inicjatywy ministra Sikorskiego, aby unijna dyplomacja wywarła nacisk na Moskwę. Zresztą jest ona spóźniona o 2,5 roku.
Dla PiS nie jest dobrze, że w ogóle poruszono ją na arenie międzynarodowej? Przecież sami o to zabiegacie.
Jeżeli ktoś markuje działania, to tylko niszczy swoją wiarygodność w tej sprawie. Myślę, że cała Europa wie, że jest ona instrumentalnie traktowana przez rząd.
Mam wrażenie, że Europa lepiej rozumie, iż to przede wszystkim Rosja pogrywa sobie wrakiem.
To swoją drogą. Niemniej, polski rząd ma tu swoje naturalne obowiązki, których nie dochowuje.
A w ogóle była szansa, że Unia będzie naciskać na Rosję w tej sprawie?
Gdyby miało się tak stać, nie dowiadywalibyśmy się o niej z mediów na dwa tygodnie przed szczytem. Myślę, że od samego początku polski rząd nie chciał, żeby poważnie się nią zajęto.
Ale do tej pory rząd mówił innym językiem. Teraz stawiają sprawę ostrzej i mówią o wraku językiem PiS. Jak pan ocenia ten zwrot?
Myślę, że to próba ucieczki od odpowiedzialności, ponieważ pasmo niepowodzeń w tej sprawie związane jest z bezczynnością, szczególnie zaraz po katastrofie. Wtedy był czas, żeby przedstawić polski punkt widzenia i powiedzieć, jakie mamy w tej sprawie oczekiwania od instytucji międzynarodowych. A tak 2,5 roku zmarnowano i widać wyraźnie, że Rosjanie skorzystali z tej szansy i robią, co chcą.
Wydaje mi się, że mimo sprawy wraku, ważnej skądinąd, dużo poważniejsze rozmowy z naszego punktu toczyły się w obszarze energetyki. Chodzi głównie o gazociąg południowy – rosyjski projekt, który Moskwa usilnie chce wyjąć spod prawnej jurysdykcji Unii.
Rzeczywiście tak jest. Od dwóch lat wszyscy rosyjscy przywódcy przyjeżdżając do Brukseli, dopominają się o jedną rzecz – aby Unia wycofała się ze swoich reguł konkurencji na rynku gazu. Domagają się, aby Wspólnota zezwoliła na praktyki monopolistyczne na jej terytorium, szczególności w Europie Środkowo-Wschodniej. I dziś to sprawa absolutnie kluczowa.
Zawsze mam wątpliwości, czy w Brukseli takie kwestie są dobrze zrozumiane.
Kilka dni temu rozmawiałem z unijnym komisarzem ds. energii Guenther Oettinger, który przekonywał mnie, że Unia po prostu nie może wycofać się z własnego dorobku prawnego. Oczywiście, trzeba poczekać na rezultaty tych rozmów. Boję się, że można wprowadzić preferowane przez Rosję rozwiązanie tylnymi drzwiami, podpisując umowę międzynarodową, która miałaby prymat nad prawem unijnym.
W zasadzie Unia już jedną batalię z Rosją przegrała – to Moskwa zbuduje gazociąg na południu Europy, a nie Bruksela.
Jeżeli cokolwiek nierosyjskiego w infrastrukturze gazowej powstanie na południu Europy, nie będzie w tym żadnej zasługi Unii. Bruksela jak zwykle bardzo dużo o tym mówiła i mówi nadal, ale nic nie robi. To również bardzo ważna lekcja dla Polski, ponieważ widać wyraźnie, że w strategicznych sprawach trudno jest o Unię się oprzeć. Przerost słów nad czynami jest bowiem dramatyczny.
Ale UE może coś jeszcze zrobić w sprawie gazociągu południowego?
W jego sprawie Unia ma o tyle pełne instrumenty działania, że według bardzo wielu analiz gazociąg południowy nie ma szans być rentownym, jeżeli nie uzyska przywilejów prawnych na rynku europejskim. To od Unii zależy więc, czy chce się jeszcze bardziej uzależniać od dostaw rosyjskich, czy nie.
Polski rząd w tej sprawie niewiele mówi i trudno powiedzieć, czy coś robi?
Minister Sikorski zapewniał, że podziela opinię w tej sprawie i rząd będzie działał bardzo zdecydowanie. Czy to prawda? Zobaczymy.
Konrad Szymański
Europoseł Prawa i Sprawiedliwości