Koniec mitu o republice miłości
Przez ostatnie dni Polacy mogli obserwować dziwaczny spór między premierem Donaldem Tuskiem a prezydentem Lechem Kaczyńskim, dotyczący wyjazdu na szczyt w Brukseli. Niestety, wygląda na to, że premierowi nie udało się spełnić kolejnej już obietnicy danej swym wyborcom. W trakcie kampanii do parlamentu i przez pierwsze pół roku kadencji nowego rządu mówiono o zmianie stylu politycznego, ogłaszając wręcz "republikę miłości". Ostatecznie nic z tego nie wyszło.
Mimo wszystko nie sądzę, by brukselski szczyt przyczynił się do diametralnej zmiany preferencji politycznych już dziś bardzo wewnętrznie podzielonego społeczeństwa polskiego. Ci, którzy popierają premiera Tuska, nie zmienią zdania tylko z powodu ostatnich wydarzeń. Myślę jednak, że znaczna część polskich wyborców została skutecznie zniechęcona do polityki. Bezpowrotnie runął również mit, jakoby ten rząd i premier prowadzili politykę miłości i są ekipą nastawioną na porozumienie. Przeczą temu również coraz bardziej nasilające się, agresywne wystąpienia niektórych posłów PO. I w tym sensie myślę, że zachowania tego tygodnia zaszkodzą premierowi i jego rządowi. Zwłaszcza że ani Donald Tusk, ani jego ministrowie nie mogą się wykazać jakimiś nadzwyczajnymi sukcesami w innych dziedzinach.
Z kolei trudno stwierdzić, czy spór ten pomoże prezydentowi, chociaż jestem zdania, że niewątpliwie to Lech Kaczyński z tego starcia wyszedł obronną ręką. Wielu komentatorów, nawet tych tradycyjnie przychylnych Platformie, teraz krytykowało premiera. Jego zachowanie było bowiem nie tylko naruszeniem obyczajów, ale wręcz godności urzędu, a argumenty, którymi posługiwała się strona rządowa, po prostu żenowały.
Czy zmniejszy to szansę Tuska na prezydenturę? No cóż, nie sądzę, by w ogóle miał on jakiekolwiek realne szanse. Przekonany jestem też, że za dwa lata nie będzie miał nawet cienia szans. Gdybym się jednak mylił, niewątpliwie będzie to prezydentura odrzucana przez znaczną część polskich obywateli - tych, którzy dziś czują się oburzeni i poniżeni zachowaniem pana premiera.
Zdzisław Krasnodębski, socjolog i filozof społeczny, profesor uniwersytetu w Bremie i UKSW w Warszawie. Ma 55 lat
Najbardziej straci wizerunek Polski
Ja bym zaczął od tego, kto straci. Nie ulega wątpliwości, że na tym, co działo się na szczycie w Brukseli, najbardziej straci Polska, nasz wizerunek. Nie należy oczywiście przesadzać, że był to jakiś dramat, ale niewątpliwie kolejne ze zdarzeń, które na zewnątrz wyglądają niepoważnie, przez które tracimy punkty. Natomiast - i dziennikarze o tym wiedzą - dla świata to nie jest coś zdumiewającego, jakieś sensacyjne wydarzenie.
Jeśli chodzi o sytuację wewnętrzną, to sądzę, że generalnie stracą obaj - zarówno pan premier, jak i pan prezydent. Obaj panowie zachowywali się tak, jakby uważali, że Polacy nie zdają sobie sprawy z tego, co się dzieje, nie rozumieją najprostszych rzeczy. A ludzie obserwują sytuację, oceniają i wyciągają wnioski. Polacy widzieli przecież, jak te dwie najważniejsze osoby w państwie odnoszą się do siebie, jak się lekceważą. Mieliśmy do czynienia z lekceważeniem zdrowego rozsądku. Uważam, że większa wina w tym względzie leży po stronie pana prezydenta i dlatego on bardziej straci. No bo jak traktować sytuację, kiedy przyjeżdża ktoś nieproszony. Myślę, że to jest kolejna niezręczność Lecha Kaczyńskiego, która doprowadzi do tego, że nie będzie on już prezydentem po następnych wyborach. Nie zyska też Donald Tusk, bo prezydent postawił go w idiotycznej sytuacji.
Całą tę aferę oceniam negatywnie. To kolejny przykład zachowań, które powodują zniechęcenie ludzi do polityki. Jak się patrzy na coś niepoważnego - na chłopców, którzy się przepychają i jeden próbuje się wepchnąć, a drugi próbuje go kopnąć, żeby się nie wepchnął - to nikt tego nie traktuje poważnie. A jak wiadomo, niechęć do konkretnych polityków przekłada się na niechęć do polityki w ogóle, tzn. szacunek dla zachowań politycznych staje się coraz mniejszy. A to jest bardzo niepokojące. Na całym świecie politycy i polityka generalnie bardzo dziś tracą, bo czasy są medialne i nic się nie da ukryć. Tego typu zdarzenia powodują zmniejszenie frekwencji wyborczej, a pamiętać trzeba, że w Polsce jest ona najniższa w porównaniu z całą Europą.
Marcin Król, filozof i historyk idei, profesor Uniwersytetu Warszawskiego. Ma 63 lata