Tocząca się wojna, jak bardzo by to cynicznie nie brzmiało, to okno wystawowe producentów broni. Jak do tej pory sprzęt zachodni zdecydowanie góruje nad rosyjskimi, a ten ostatni potwierdza obiegową opinię, że made in Russia oznacza „zrobione byle jak na kacu”. Moskwie w ostatnich latach udało się wmówić światu, że jej armia nie ma nic wspólnego z sowieckim dziadostwem, a najnowocześniejsze technologie wojskowe mogą się równać z tymi zachodnimi.
Okazuje się, że nie mogą. Mit nowoczesnej rosyjskiej broni runął w niecały tydzień. Rosyjskie czołgi, nawet te najnowocześniejsze mają tę paskudną wadę, że trafione tracą wieże (to efekt umieszczenia w wieży automatu ładującego z zapasem pocisków), zachwalane na targach systemy przeciwlotnicze Pancyr nie radzą dobie z dronami, samolotu Su są tracone zaskakująco łatwo, podobnie jak budzące strach (w reklamówkach) śmigłowce Aligator. Jeszcze nowocześniejszy sprzęt, jak czołgi Armata czy samoloty Su-57 widywane był dotąd głównie na defiladach i zasadne jest pytanie czy nie jest jedynie humbugiem. Rosyjscy producenci broni muszą być przerażeni. Nadchodzą dla nich ciężkie czasy. Nie z powodu sankcji, ale po prostu nikt nie będzie chciał kupować ich szmelcu.
CZYTAJ>>>26-letnia ukraińska wolontariuszka zginęła z rąk Rosjan. "Pomagała wszystkim dookoła"
Rączki muszą natomiast zacierać producenci Javelinów (Amerykanie), NLAW-ów (Brytyjczycy), czy dronów Bayraktar (Turcy), które bez większych trudności smażą rosyjski sprzęt opancerzony. Warto dodać, że w tym „oknie wystawowym” świetnie prezentują się też polskie Pioruny, czyli ręczny rakietowy zestaw przeciwlotniczy, który ma na kocie wiele zestrzeleń rosyjskich śmigłowców.
SPRAWDŹ>>>Dziennikarka TVN rozgryzła Putina?! Wskazała coś, co zastanawia. Szokujące nagranie
Wojna na Ukrainie jest daleko od rozstrzygnięcia (i absolutnie nie należy popadać w hurraoptymizm), ale konfrontacja technologiczna Zachodu z Rosją jest już definitywnie rozstrzygnięta. Zachód (znowu) wygrał.