Oczywiście, rzucenie rękawicy Donaldowi Tuskowi to donkiszoteria w czystej postaci. Gowin w PO to raczej polityczny singiel i trudno traktować jego szanse poważnie. Oczywiście, jego kampania wyborcza adresowana przede wszystkim do tej części społeczeństwa, która nie wybierze nowego przywódcy Platformy, to już granie na przyszłe zyski polityczne po niemal pewnym odejściu lub wyrzuceniu z partii. Można obśmiewać metody Gowina – wydawanie własnego periodyku „Super Lider”, „Gowinobus” czy stawanie okoniem wobec dyscypliny partyjnej, by pokazać swoją niezależność myśli. Dziwi mnie jednak, że to wszystko wykorzystuje się jako ilustrację tego, że już samo stawanie w szranki z premierem to zwykła komedia.
Utarło się w Polsce, że partia polityczna to prywatny folwark lidera, który pełni w niej rolę autokraty. Poszczególni politycy ugrupowania są na jego łasce i niełasce, trzeba więc zaskarbiać sobie jego sympatię siermiężną czołobitnością. Wierzyć w jego nieomylność i podkreślać, że kurs obrany przez lidera jest jedynie słuszny. Każdy kto się z tego wyłamie, z góry uznawany jest za szaleńca. A przecież w każdej dojrzałej demokracji partia polityczna jest strukturą przede wszystkim w rękach jej członków. Zmiany liderów to nie aberracja wariatów, ale zwykła procedura, którą stosuje się wobec tych przywódców partyjnych, którzy się zużyli i nie gwarantują ugrupowaniu sukcesu. Bo to partia i jej interes, a nie interes lidera są najważniejsze. A więc obśmiewanie Gowina to nic więcej jak przykład niedojrzałości polskiej polityki (i publicystyki), nawet jeśli sam Gowin jako pretendent do tronu działa trochę niedojrzale, a już na pewno nieprofesjonalnie.