Artur Wdowczyk: Kneblowanie dziennikarzy szkodzi naszemu życiu

2011-09-18 4:00

Jeśli ktoś postrzega problem tłumienia krytyki jako marginalną sprawę dotyczącą grupki osób, to jest w błędzie. To może dotyczyć jego życia. Tego, czy obroni się przed lokalną sitwą, korupcją lub urzędniczą wszechwładzą

- Jak jest w Polsce z wolnością słowa na tle Zachodu?

- Kiepsko. Wiele redakcji stosuje autocenzurę, same się ograniczają, z pewnych tekstów rezygnują. A to efekt strachu przed praktyką prawną i wieloma kontrowersyjnymi orzeczeniami sądów. Polska ma spore braki w stosowaniu europejskiej Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i jej 10 artykułu, który mówi o wolności nie tylko informowania, ale wyrażania opinii. Inną sprawą jest brak stabilności orzecznictwa.

- Czyli...

- Choćby wysokość zadośćuczynienia, które muszą płacić gazety. Nie ma żadnych przepisów, które by to racjonalizowały. Żądania wobec gazet bywają więc wzięte z sufitu. Bardzo często są oparte na brutalnej zasadzie, by zacząć od wyższego pułapu tak, by sąd odpowiednio nisko nie zszedł. Dla wielu celebrytów stało się to sposobem na osiąganie doskonałych dochodów.

- Zachowania celebrytów to jedno. W kwestii ograniczania wolności słowa redakcje bardziej martwią możliwości polityków bądź biznesmenów.

- Najbardziej bulwersujące jest używanie przeciwko dziennikarzom pewnych instytucji prawa karnego, które powinno służyć zupełnie czemu innemu. W stosunku do fotoreporterów stosuje się np. przepis o naruszeniu miru domowego! Innym jest art. 241 mówiący o ujawnianiu materiałów ze śledztwa bądź niejawnej rozprawy.

- W oczach obywateli może to być postrzegane jako marginalna sprawa dotycząca światka polityki bądź mediów.

Niesłusznie, gdyż przekłada się to na realne życie. Zwróćmy uwagę na to, co się dzieje w mediach lokalnych. Nie chodzi tylko o naciski i zastraszanie. Politycy samorządowi często wydają własne gazety i tygodniki z funduszy publicznych. I kreują nieuczciwą konkurencję. Sami przeciwko sobie nic nie opublikują, ale odmawiają wypowiedzi i informacji dziennikarzom niezależnym. Nie mówiąc już o reklamach.

- Czyli odcinaniu często jedynego źródła finansowania...

- Krytykę można dławić w sądach, ale też w taki sposób. Niestety jest to dość częste. Podobnie jak próby doprowadzenia mediów bądź dziennikarzy do bankructwa przez procesy lub ich kumulowanie. Pamiętam aferę korupcyjną wśród działaczy PZPN i sędziów piłkarskich. Jeden z dziennikarzy dostał wówczas 10 pozwów w jednym miesiącu!

- Logicznie rzecz biorąc im dalej od PRL i 1989 roku, tym sytuacja tak fundamentalnej wartości jak wolność słowa powinna być lepsza.

- Niestety, jest odwrotnie. Mamy tu regres, wraca dziwna chęć do zatajania niezbyt miłych prawd. Analizując powództwa, zauważamy wykwit "naruszeń prawa do prywatności". Choć w wielu wypadkach bardzo trudno wyznaczyć granice tego prawa. Weźmy np. polityka, który lansuje się jako obrońca wartości rodzinnych i stróż moralności. Okazuje się, że nie chce płacić alimentów. Czy społeczeństwo, wyborcy, mają prawo o tym wiedzieć? Moim zdaniem mają prawo. Niestety, jest nurt, który chciałby schować wszystkie działania urzędników i polityków do sfery prywatnej. To oznacza dławienie wolności wypowiedzi i wyrażania opinii.

- W Polsce nawet część dziennikarzy ma pretensje do kolegów, że nie odzywa się w nich cenzor, policjant bądź polityk. Dziwią się, że ktoś coś opublikował. Padają pytania "czemu to służy", "jak to wpłynie na wizerunek kraju". W Polsce afera "Watergate" zdechłaby we wstępnej fazie.

- Takie zarzuty są dość dziwne, bo każdy dziennikarz zastanawia się przecież nad swoją publikacją. W żadnej redakcji nie jest tak, że publikuje się wszystko, co wpadnie w ręce. Pretensje wygłasza się nawet do takich przecieków i informacji, które są ważne z perspektywy interesu publicznego.

- Tu ktoś mógłby zarzucić teoretyzowanie. Jakiś przykład?

-Choćby sprawa zabójstwa Olewnika. Przecież tam też doszło do przecieków, ale dzięki temu w ogóle powstała komisja śledcza i wszyscy mogli się przekonać, jak skandaliczne rzeczy miały miejsce. Opinie, o których pan wspomniał, wciąż się zdarzają i chodzi tu o pewien brak kultury politycznej, co przekłada się na orzecznictwo.

- W Polsce obowiązują wciąż art. 212, 216 i 241 kodeksu karnego. - Za publikacje grozi dziennikarzom do 2 lat więzienia. To jakaś europejska norma?

- To zdecydowanie relikt PRL. Jako prawnik nie rozumiem postępowań karnych za jakiekolwiek wypowiedzi publiczne. Przecież powództwa cywilne są i tak szybsze i skuteczniejsze! Wspomniane artykuły powinno się skreślić, gdyż trudno znaleźć uzasadnienie ich istnienia. Art. 212 i 216 to pomówienie i zniesławienie, więc dubluje to samo z kodeksu cywilnego.

- O zmianie prawa muszą jednak zdecydować politycy.

- Powinni zrozumieć, że to konieczne. Bo ja wiem, czy istnienie tych przepisów jest dla nich wygodne? Z jednej strony jest to straszak na media. Z drugiej Polska przegrywa przecież z tego powodu mnóstwo procesów w Strasburgu i musi płacić odszkodowania. W dodatku coraz większy wstyd.

- W swojej praktyce spotkał się pan ze stronniczymi werdyktami sądów ze względu na sympatie do tej czy innej postaci?

- Cóż, pewne osoby znane z życia publicznego są powszechnie lubiane. I to się zdarza...

- Do faworytów nie należą na pewno tabloidy. Stwierdził pan kiedyś, że są traktowane przez sądy dużo bardziej surowo niż inne media...

- Niestety, można odnieść takie wrażenie. Oczywiście wszystko zależy od składu sędziowskiego. Nie wszyscy sędziowie tak postępują. Niektórzy nie obawiają się jednak napisać w uzasadnieniu, że wyrok powinien być karą dla jakiegoś tytułu.

- Zdarza się, że sędziów poniesie i wczuwają się w rolę reprezentantów elit atakowanych przez media? Solidaryzują się z celebrytami czy politykami przeciwko mediom?

- Nie wykluczam takiego zjawiska. Częściej mamy jednak pewne niezrozumienie realnego życia. Sędziowie żyją w odrębnym, sędziowskim świecie. Potrafią nie rozumieć, że politycy mogli zatrudniać na intratnych stanowiskach członków rodzin i znajomych, bez kwalifikacji. Że ktoś z ulicy mógłby do upadłego wysyłać swoje cv, a i tak nie trafiłby na posadę w PKN Orlen, KGHM i innych firmach zależnych od władzy. Rzeczy dla obywateli oczywiste bywają nieoczywiste dla nich. Do tego dochodzi brak zrozumienia działania mediów.

- W jakim sensie?

- Wielu sędziom nie przychodzi do głowy, że znaczna część problemów wynika z nieumyślnych działań. Gazetą publikując setki informacji, może zrobić jakieś pomyłki. To ludzkie.

Artur Wdowczyk

adwokat broniący dziennikarzy, specjalista od spraw wolności słowa, doradca Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP

Artykuł pochodzi z nowego tygodnika opinii: "to ROBIĆ!"

Tygodnik to ROBIĆ! ukazuje się w każdy wtorek jako bezpłatny dodatek do Super Expressu.