Wołodymyr Petraniuk do tej pory nie bał się o swoje życie. Wszystko zmieniło się wczoraj, kiedy rosyjskie bomby dosięgły Kijowa, a dyrektor teatru około godziny 11 usłyszał przeraźliwy huk i wybuch w stolicy Ukrainy. - To coś niewyobrażalnego. Potężny dramat. Jest tu bardzo niebezpiecznie - usłyszeliśmy przez słuchawkę telefonu od Wołodymyra Petraniuka z którym akurat po godz. 11 rozmawialiśmy.
Silne eksplozje w Kijowie są teraz na porządku dziennym. Wczoraj w dzielnicy Obołoń zginęły dwie osoby, a trzy odniosły poważne obrażenia, gdy wystrzelony przez wojska Putina pocisk artyleryjski trafił w 8-piętrowy blok mieszkalny. Z kolei w kijowskiej dzielnicy Kureniwce zginął jeden człowiek, a sześć osób zostało poważnie rannych, kiedy odłamki rosyjskiej rakiety spadły na ulicę.
- W okolicy zostały zniszczone balkony mieszkalne i trolejbus. Na szczęście nie było w nim pasażerów. Niestety, ale Rosjanie ostrzeliwują bloki mieszkalne w Kijowie. Tu jest piekło. W aptekach brakuje trochę leków, a w sklepach chleba. Do apteki czeka się dwie godziny, a część sklepów jest zamkniętych - opowiada nam Wołodymyr Petraniuk.
W dwudziestym dniu inwazji na Ukrainę, Kijów odpiera jednak ataki rosyjskich sił jak tylko może. - Tropimy dywersantów, stawiamy opór. Na jednej z dzielnic w Kijowie dywersanci rozstrzelali kilku naszych ukraińskich braci, którzy walczą z najeźdźcą i stawiają w Kijowie barykady czy łapią szpiegów. Słychać strzały, wybuchy. Jest dramatycznie. Ludzi prawie wcale nie ma na ulicach. Wszyscy siedzą w domach albo schronach lub w metrze - zaznacza na koniec Wołodymyr Petraniuk.
ZOBACZ TAKŻE: Ukraina ostro do Niemiec: "To wy pomogliście zbudować POTĘGĘ Rosji. My płacimy za to cenę"
Polecany artykuł: