Kazachstan to soczewka, w której skupia się niepamięć o represjach ZSRR

2025-06-29 5:14

Kazachstan jako laboratorium rosyjskiego kolonializmu i radzieckich represji – rozmowa z reporterką Joanną Czeczott o jej książce „Cisza nad stepem. Kazachstan i pamięć o Rosji”. Autorka opowiada o narodowej amnezji, dziedziczonym milczeniu i o tym, jak historia odzywa się w kazachskim społeczeństwie nawet po kilku pokoleniach.

Kazachstan, muzeum

i

Autor: Shutterstock

Rosyjska kolonizacja i Kazachstan jako „więzienie narodów”

„Super Express”: - Z całej przestrzeni postsowieckiej to w Kazachstanie odnalazła pani destylat radzieckich represji i rosyjskiego kolonializmu.

Joanna Czeczott: - Chciałam popatrzeć na Kazachstan jak na laboratorium rosyjskiej kolonizacji. Miejsce, które przez wieki należało do Rosji carskiej, a potem imperium Związku Radzieckiego, a teraz już nie należy. Ale pozostałości po tej historii są obecne na każdym kroku. Patrzyłam na Kazachstan także jak na dawne wielkie więzienie Rosji carskiej i potem Związku Radzieckiego, do którego zsyłano ludzi z całej Azji i wschodniej Europy. Efektem polityki kolonizacyjnej, i polityki represji jest państwo, w którym wiele nacji żyje obok siebie i ich przedstawicielami są potomkowie albo byłych więźniów, albo osób, które przyjechały tam, żeby współtworzyć ten system - pracować jako członkowie administracji lub strażnicy w obozach. Zafascynowało mnie to, jak ci ludzie pamiętają całą tę spuściznę.

Narracja gościnności zamiast pamięci o cierpieniu

- W pani książce wielokrotnie pojawiają się Kazachowie, którzy patrzą na swoje społeczeństwo jak na wielką rodzinę narodów, w której nie dochodzi do niesnasek na tle etnicznym.

- Dokładnie tak jest. Pierwsza warstwa opowieści, z którą zetknie się każdy, kto przyjedzie do Kazachstanu, to narracja o wielkiej gościnności kraju, który wszystkich przyjął, ogrzał i nakarmił. W drugim zdaniu już nie mówi się, że ci, którzy tam trafili, zostali przywiezieni siłą. Cierpieli i cała ta podłość była dla nich jedną wielką traumą. Przemilcza się również coś istotnego dla etnicznych Kazachów.

- To znaczy?

- Że ci gościnni Kazachowie zanim trafiły do nich niemal wszystkie narody radzieckiego imperium, stali się ofiarami ludobójstwa zorganizowanego przez Moskwę. Są więc rzeczy, które odsuwa się w oficjalnej narracji. Wybija się wątek gościnności.

- Dlaczego jest tak ważny?

- Pozwala bowiem tym ludziom jakoś żyć bez pamiętania na każdym kroku o traumie. Pozwala też zachować dobre zdanie o kraju, w którym się żyje. Wydaje mi się, że to narracja obronna, która sprawia, że po prostu ludziom jest lżej myśleć o miejscu, z którym połączył ich los.

Kazachstan - kraj, który chce mieć inną przeszłość

- Przywołuje pani badaczy, którzy mówią, że Kazachstan jest przykładem kraju, który nawet nie to, że nie chce pamiętać, tylko chciałby mieć inną przeszłość.

- Dokładnie. Wiemy, jak intensywna polityka pamięci Izraela, która dąży do tego, żeby nigdy nie zapomnieć o Holokauście. Jak wygląda polityka Armenii, która chce, by świat pamiętał o ludobójstwie, którego Ormianie padli ofiarą ze strony Turcji. Wiemy też bardzo dobrze, jak wygląda polityka Ukrainy, która walczy o pamięć o Hołodomorze. Natomiast Kazachstan, chociaż doświadczył wielkiego głodu, w którym zmarło, według szacunków 40 proc. jego obywateli, takiej polityki pamięci nie prowadzi, choć nie do końca ją przemilcza.

- To reakcja obronna? Próba nierozdrapywania ran?

- W Kazachstanie żyje mnóstwo ludzi jakoś uwikłanych w tę traumatyczną kazachską historię, i to niekoniecznie po stronie ofiar. Jednocześnie taki stosunek do własnej historii sprawia, że nie można się z nią w pełni rozliczyć. Będąc w Kazachstanie, często zadawałam sobie pytanie, co by było, gdyby w Oświęcimiu żyli do dzisiaj obok siebie potomkowie Żydów i nazistów. Wydaje się to perwersyjnym pytaniem, ale w kontekście kazachskim absolutnie słusznym.

Kiedy ofiary GUŁag-u i kaci żyją obok siebie

- Odwiedzając byłe łagry, ciągle spotyka pani ofiary, które tam pozostały i katów, którzy żyją obok.

- Tyle, że oni w ogóle nie czują się katami. Kiedy się z nimi rozmawia, opowiadają nieprawdopodobną historię GUŁag-u jako idyllicznego miejsca, niemal sanatorium, do którego przyjeżdżało się na jakiś lukratywny kontrakt. Córka wicenaczelnika największego łagru w Kazachstanie przedstawia obóz, w którym się wychowywała, jako idyllę. W jej opowieści w szkołach uczyli najlepsi profesorowie, którzy przyjechali z Leningradu - bo oczywiście zostali zesłani. W szpitalach leczyli profesorowie z Moskwy. W klubie we wsi Dolinka, która była łagrowym centrum, działała operetka, działał balet, gdzie występowały primabaleriny z krajów nadbałtyckich. Z drugiej strony dobrze wiemy, jak wyglądała rzeczywistość tych miejsc. I jakoś Kazachstan musi pomieścić te dwie narracje.

- Ofiary Gułag-u niekoniecznie patrzą na to, co przeżyły, jako na piekło. Ciągle się zastanawiałem, czy to pogodzenie z losem, czy  trzeba było jakoś się z tym oswoić?

- To pytanie, które sobie zadawałam przez cały czas pracy nad książką. Ostatecznie oferuje ona historie ludzi, które są różnymi wariantami odpowiedzi na pytanie, które pan stawia. Ta odpowiedź nie jest jednoznaczna. Wracając do nazistowskich obozów koncentracyjnych, nasza ocena ich jest absolutnie jednoznaczna. Natomiast w mojej książce pokazuję coś, co mi się nie mieściło w głowie, kiedy zaczynałam nad nią pracować. Chodzi o to, że ocena radzieckich obozów koncentracyjnych, czyli łagrów, jest tak skomplikowana, tak zafałszowana, a jednocześnie pełna prób wydobycia z niej czegoś czegoś innego niż tylko potępienia. I wydaje mi się, że to jest bardzo duży problem dla krajów poradzieckich, bo zniuansowanie nie pozwala jednoznacznie określić się w stosunku do tego, co Rosja radziecka zarobiła swoim obywatelom.

Nieprzepracowana trauma – dziedzictwo żywe w byłym ZSRR

- Ja na Białorusi spotykałem osoby, które zaraz po wojnie okazywały się być nagle dziećmi wrogów ludu, ich rodziny były zsyłane na daleki wschód Rosji, ledwo tę zsyłkę przeżyły, a do dziś nie mogą przeboleć, że jako dzieci kułaków nie mogły doprosić się legitymacji KPZR.

- Wydaje mi się, że to przemilczenie i nieumiejętność nazwania rzeczy po imieniu, odbija się czkawką do dziś i widzimy to w obecnej polityce rosyjskiej, ale też widzimy w Kazachstanie. Jeżeli skupimy się na na tym, co teraz czują ludzie, z jakimi zmagają się problemami, to dużo jest tam nieprzepracowanej żałoby i traumy, która powraca. Nawet do osób urodzonych pięć pokoleń po represjach wracają straszliwe przeżycia ich dziadków chociażby w tym, że ludzie kopiąc w ogródku, natrafiają na masowy grób ofiar wielkiej czystki z lat 30. Okazuje się, że, owszem, można snuć narracje obronne, ale to nie sprawia, że historia jest inna.

4 mln powodów do klanowej zemsty

- Mimo wszystko dziwi, że nawet kiedy w Rosji w latach 90. jeszcze ktoś próbował rozliczać się ze stalinowską przeszłością, w Kazachstanie takich prób prawie nie było. Może jest tak, że poradzieckie elity, wyrosłe przecież z KPZR, byli więźniami kolonialnego poddaństwa wobec Rosji?

- Coś w tym jest. Do dzisiaj w dużych miastach stoją pomniki rosyjskiego kolonializmu poświęcone wielkiemu czynowi zbrojnemu Armii Czerwonej, która jako żywo była przecież narzędziem opresji w czasie, kiedy Kazachstan był częścią ZSRR. Natomiast strasznie ważne jest to, co powiedział mi jeden z kazachskich profesorów, prosząc, żeby nie połączyć z jego nazwiskiem tych słów, co pokazuje, jak bardzo on uważa, że są wywrotowe, więc przytoczę je anonimowo.

- Proszę.

- Powiedział, że w Kazachstanie, w którym tradycyjne społeczeństwo było społeczeństwem klanowym, do dzisiaj więzy klanowe są bardzo silne. Na przykład funkcjonuje zasada, że kazachski chłopak z dziewczyną nie mogą się pobrać, jeżeli do siódmego pokolenia ich rodziny nie nie były ze sobą związane więzami krwi. W takim społeczeństwie otworzenie archiwów i ujawnienie na przykład, kto pisał te 4 mln donosów w czasach ZSRR, oznaczałoby, że pojawiło się 4 mln powodów do prywatnej zemsty.

- W tym kontekście kulturowym, przyznam, dość rozsądne postawienie sprawy.

- Z drugiej strony, to że się tych archiwów nie otwiera, nie oznacza, że to się nie wydarzyło; że te traumy nie siedzą w ludziach i nie wychodzą z nich w najbardziej nieoczekiwanych momentach. Rozmawiam z człowiekiem, którego dziadek był strażnikiem łagru, a który jest archeologiem i jest owładnięty misją, żeby znajdywać masowe groby ofiar NKWD. Jeździ dookoła Ałmatów i przeszukuje wsie, gdzie uważa, że można znaleźć kości. Ma wewnętrzny imperatyw, żeby wszystkich pochować. Rozmawiam z leciwą już reporterką, która, od kiedy się dowiedziała, że łagry istniały, całe życie zbierała relacje dawnych więźniów, świadków. Jej obsesją było to, żeby opisać jak najwięcej historii. Są więc w Kazachstanie osoby, których życie świadczy o tym, że nawet jeżeli chciałoby się zamknąć archiwa, mieć inną historię i przemilczeć tę, która stała się udziałem Kazachów, to ona wychodzi na każdym kroku i trzeba się w to stosunku do niej jakoś opowiedzieć.

Kazachstan między Rosją a próbą dekolonizacji

- Kazachstan jeszcze przed wybuchem wojny w Ukrainie dokonywał pewnych wysiłków dekolonizacyjnych. Zmienił np. alfabet z cyrylicy na łaciński. Po rosyjskiej inwazji na Ukrainę starał się dystansować od Rosji, raczej ciążąc ku Chinom. Tylko czy z takim bagażem nierozliczonej przeszłości można pożegnać się z dawnym imperium?

- Rozmawiałam z dziewczyną, która jest przedszkolanką w Astanie i mówiła, że język rosyjski jest jak wirus. Mówiła to z przymrużeniem oka, ale mieli w przedszkolu grupy kazachskojęzyczne i rosyjskojęzyczne. I jeżeli w tej pierwszej trafiło się dwoje dzieci, które mówiły po rosyjsku, to cała grupa przechodziła na rosyjski. To drobny przykład, który pokazuje, ile wysiłku trzeba włożyć w to, żeby tę rosyjską spuściznę jakoś odwrócić. Rosyjski był przez dekady językiem elit, był językiem oficjalnym, był też językiem literatury, która kształtowała wyobraźnię społeczną.

- Wspomina pani, że niezależnie od tego, czy ktoś był katem czy ofiarą w tym systemie, na półkach w domu te same rosyjskojęzyczne książki.

- Spotkałam młodziutką dziewczynę, która właśnie przeszła terapię, lecząc się z traumy dorastania w połagrowym miasteczku. Mówiła, że jej ucieczką było czytanie książek; że ona Lermontowa znana pamięć, a „Idiota” Dostojewskiego to jej ukochana powieść.

- Świetni rosyjscy piewcy rosyjskiego kolonializmu i imperializmu.

- Ludzie nasiąkli tą literaturą. Kazachstan dużo robi, żeby się zwrócić ku swoim korzeniom kulturowym sprzed rosyjskiego imperializmu i kolonizacji, ale jednocześnie one zostały bardzo mocno naderwane w czasie wielkiego głodu na przełomie lat 20. i 30. i trudno odbudować tę kulturę. Mit gościnności, od którego zaczęliśmy, jest jednym z filarów, na których Kazachstan buduje swoją nową tożsamość.

Rozmawiał Tomasz Walczak

Joanna Czczeott. Cisza nad stepem. Kazachstan i pamięć o Rosji

i

Autor: Materiały prasowe

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki