dr Zofia Smełka-Leszczyńska

i

Autor: UM Warszawa

Tak się pracuje w Polsce

Każą nam kochać pracę, by nie rozmawiać o naszych pensjach - mówi dr Smełka-Leszczyńska

2024-10-19 5:13

Praca w Polsce to dla wielu osób doświadczenie przemocowe, a próbuje im się wmówić, że powinni ją kochać – mówi dr Zofia Smełka-Leszczyńska, psycholożka i kulturoznawczyni oraz autorka książki „Cześć pracy. O kulturze zap...dolu”.

Trudno pogodzić 8-godzinną pracę z życiem rodzinnym

„Super Express”: - Amerykański pisarz William Faulkner nie dostał, co prawda, Nobla za refleksję nt. pracy, ale i o niej miał coś ważnego do powiedzenia. Stwierdził kiedyś, że „człowiek nie może jeść przez osiem godzin. Nie może pić przez osiem godzin. Nie może się kochać przez osiem godzin. Jedyne, co może robić przez osiem godzin, to pracować, czym unieszczęśliwia siebie i innych”. Praca to dopust boży?

Dr Zofia Smełka-Leszczyńska: - Dla mnie ten cytat mówi tyle, że osiem godzin byłoby realistyczną normą w modelu, w którym życie rodzinne jest inaczej urządzone i zarobkowo na pełny etat pracuje jedna osoba. Jeśli spojrzy się bowiem na współczesną rodzinę - małą, rodzice i dzieci - to pogodzenie tego modelu i opieki nad dziećmi z 8-godzinną pracą zarobkową obojga rodziców jest niezwykle trudne. Obu tych rzeczy nie da się robić z równym zaangażowaniem. W społeczeństwie, w którym wielopokoleniowe wspólnoty wcale nie mieszkają często razem albo blisko siebie, współczesne normy pracy grożą przemęczeniem i są zagrożeniem dla życia rodzinnego.

- W pani książce „Cześć pracy. O kulturze zap...dolu” wiele miejsce poświęca pani ideologiom, które towarzyszą opowieściom o pracy. Te obowiązujące każą nam się cieszyć, że możemy te 8 godzin pracować i się przez ten czas spełniać.

- Po pierwsze: 8 godzin 8 godzinom nierówne. Ktoś, kto może ten czas umilić sobie wyjściem z kolegami na obiad, pogawędką lub innymi rzeczami, które nie wymagają od niego nieustannego zaangażowania w pracę, przeżywa te 8 godzin niż ktoś, kto na przykład pracuje w call center czy w fabryce samochodów, gdzie cały czas wywierany jest na niego nacisk, by realizował wyśrubowane normy pracy. I te różne oblicza czasu pracy to główny problem, który chciałam w swojej książce naświetlić. Dużo wiadomo o świecie białych kołnierzyków z firm technologicznych grającym w ping-ponga, ale jednocześnie zbyt mało miejsca poświęca się w mediach tym osobom, dla których praca jest ciągłym wyścigiem z presją wydajności.

Dla wielu Polaków praca jest doświadczeniem przemocowym

- To przede wszystkim o tych osobach pisał Faulkner?

- Bez wątpienia jest wiele prób wmówienia pracownikom, że swoją pracę powinni lubić. Bo jeśli jej nie lubią, to coś jest nie tak nie z pracą, ale z tymi pracownikami. To bardzo szeroka ideologia, kierowana do wszystkich obecnych na rynku pracy. Nie oznacza to oczywiście, że ludzie nie powinni pod żadnym warunkiem kochać swojej pracy. Nie dziwi mnie, gdy pracę kocha ktoś, kto realizuje w niej swoje pasje.

- Kim są ci ludzie?

- Kiedy śledziłam w social mediach relacje takich osób, okazywało się, że najczęściej nie są to ludzie, którzy wykonują pracę najemną pod nadzorem. Częściej pracują bardziej jako rzemieślnicy czy w zawodach twórczych takich jak architekci albo wykonawczynie tortów. Nawet jeśli nie są bardzo zamożni, nie czują się niczyimi niewolnikami i pracę mogą wykonywać na własnych warunkach – czasem mogą także traktować ją jako formę samorealizacji. Narracja o kochaniu swojej pracy staje się jednak szkodliwa, gdy próbuje się ją wciskać osobom, dla których praca jest doświadczeniem przemocowym. Widać to choćby w branży kurierskiej. Z jednej strony, wiemy, jak ciężka to praca, którą rządzą algorytmy i brakuje czasu, by iść do toalety, a z drugiej - jedna z wielkich firm przewozowych w ogłoszeniach rekrutacyjnych publikuje zdjęcia swoich uśmiechniętych pracowników w koszulkach z napisem „Kocham swoją pracę”.

Praca straciła wymiar wspólnotowy

- Kiedy myślę sobie o ideologii pracy, która towarzyszy nam od 1989 r., zastanawiam się, czy ona jakoś zasadniczo różni się od tej, którą wpajał nam PRL. Może wiele musi się zmienić, żeby nie zmieniło się nic?

- Wszystkie ideologie pracy na przestrzeni wieków służyły temu, żeby wytłumaczyć jej przymus i nierówności między bogatymi i biednymi. Istnieje jednak zasadnicza różnica między komunistyczną a kapitalistyczną organizacją pracy. Polega ona na tym, że kto inny z tej pracy korzysta i dla kogoś innego ją wykonujemy.

- W jakim sensie?

- Ideologia pracy w PRL miała bardzo wiele wad, ale podstawowa różnica polega na tym, że w tamtym ustroju mówiło się pracy jako czymś służącym dobru wspólnoty. Jakkolwiek praca nie byłaby więc straszna w tamtych czasach, jej ideologiczna podstawa była taka, że cały nasz trud i harówka służą rozwojowi kraju i narodu. I jasne, każda ideologia ma swój poziom zakłamania i żadna nie odzwierciedla rzeczywistości. Może łatwiej jednak jest iść do nawet najbardziej wyczerpującej pracy z myślą, że służy się jakiejś wspólnocie, niż pracować dla zagranicznej firmy, która próbuje obniżyć sobie koszty zatrudniając pracowników z tańszego rynku. A tak m.in. było po 1989 r.

- Oba systemy zrodziły jednak stachanowców. Nawet dziś próbuje się przekonać, że praca po 16 godzin na dobę, jaką uprawiali pionierzy postkomunistycznego polskiego kapitalizmu to ideał, który pozwala nam jako państwu i narodowi gonić Zachód. Takie były argumenty, kiedy likwidowano pracujące soboty. Takie są też argumenty przy dyskusji o skróceniu czasu pracy.

- No właśnie. Pamiętajmy zresztą, że pomiędzy likwidacją pracujących sobót a stanem obecnym był jeszcze moment, kiedy tydzień pracy trwał 42 godziny. I kiedy nieco ponad 20 lat temu pracowano nad jego skróceniem do obecnych 40 godzin, przez media przetoczyła się fascynująca dyskusja, w której nawet te dwie godziny były problemem. Bo przecież, jak my mamy dogonić ten zachodni pociąg, skoro chcemy pracować krócej? I rzeczywiście, ciągle ten argument wraca. Tym bardziej, że powoływanie się na pogoń za zachodnim dobrobytem staje się powoli nieadekwatne.

Za wzór pracownika uważa się dziś przedsiębiorców

- Dlaczego?

- Gospodarczo kraje Zachodu od dawna spowalniają. Jeśli ktoś koniecznie chce gonić światowy ośrodek innowacji i zapierniczania, to słuszniej byłoby powołać się na przykład na Chiny.

- Mało atrakcyjny punkt odniesienia.

- Oczywiście, bo Chiny nie są dzisiaj dla Polaków aspiracyjne. Wciąż aspiracyjny jest Zachód, jego obietnice i wartości. A wracając do wspomnianych stachanowców, to obecnie figurą idealnego pracownika wcale nie jest szeregowy pracownik najemny, ale pracodawca. To już nie jest postać, która przyjdzie raz na tydzień do pracowników i sprawdzi, co słychać na zakładzie. Dziś taki wzorowy prezes to osoba, która zapala i gasi światło w firmie. To taki Elon Musk, który spędza w biurze swoje urodziny i mówi pracownikom, że zgadza się na pracę hybrydową, ale pod warunkiem, że pracownik spędzi w tygodniu 40 godzin w biurze. Minimum 40! Ci legendarni stachanowcy stawiani innym za wzór, oczywiście, istnieją, ale dziś są jednocześnie właścicielami kapitału.

- No właśnie, z opowieści o budowaniu dobrobytu zniknął pracownik, który swoją ciężką, często ponad siły pracą wytwarza wartość dodaną firmy, ale przedsiębiorca, który w swoim geniuszu stworzył firmę, miejsca pracy i łaskawie je rozdaje.

- Trochę to zniuansuję. Są bowiem w mediach opowieści o pracownikach idealnych, ale jednocześnie dziwnym trafem ich mentalność jest w zasadzie tożsama z mentalnością przedsiębiorcy. To są osoby, które tak naprawdę nie chcą wyjść z pracy. W mojej książce taką postacią jest top menadżerka w globalnej firmie. To osoba, która mówi, że firmę, w której pracuje, traktuje jak swoją. Charakterystyczne dla takich osób jest też odrzucenie równowagi między pracą a życiem, bo uważają, że zajmują się czymś tak niesłychanie ciekawym, że chcą o pracy myśleć także po wyjściu z biura. To jednocześnie opowieści o zapracowaniu, które są bardzo często opowiadane przez właścicieli kapitału. W tym sensie wyższa klasa średnia imituje sposób, w jaki mówią o swojej pracy realne elity.

- Skoro zaczęliśmy od cytatu z noblisty, to kontynuujmy tę zabawę. Inny noblista John Steinbeck powiedział kiedyś, że w Ameryce nie ma socjalizmu, ponieważ wszyscy uważają się tam za milionerów w chwilowych tarapatach, a nie wyzyskiwaną klasę pracującą. Współczesna opowieść o pracy narzuciła fałszywą świadomość klasową?

- Dokładnie tak. I na tym właśnie polega podstawowe zakłamanie, z jakim w Polsce mówi się o pracy – opowieści ludzi, którzy są właścicielami biznesu albo utożsamiają się z tą mentalnością są o wiele głośniejsze i łatwiej dostępne niż historie osób, którym praca łamie życie. Trudno znaleźć w naszych mediach opowieść np. o operatorze żurawia, który zginął w pracy, ponieważ ktoś nie dopilnował norm BHP. Albo o osobie, która ma 10-godzinną zmianę w centrum logistycznym i przekracza dobowe normy spożycia ibuprofenu, ponieważ inaczej umarłaby z bólu. Albo o osobach, które nie może się odzywać do współpracowników, ponieważ to zmniejszyłoby wydajność zespołu. To nie są historie, które mają tak duży zasięg, jak opowieści o ludziach, którzy kochają swoją pracę i są nią autentycznie zafascynowani. Ale tak wygląda rzeczywistość zbyt dużej liczby pracujących Polaków.

Odmawia się ludziom prawa do przeliczania pracy na pieniądze

- Nie jest też tak, że polska praca wygląda tak a nie inaczej, ponieważ zwulgaryzowaną wersję protestanckiej etyki pracy nałożyło się na długie trwanie folwarcznych zależności społecznych, gdzie szef jest współczesną wersją pana, a pracownik najemny chłopem pańszczyźnianym?

- Zgadzam się z tym. Protestancka etyka pracy traktuje ją jako cnotę, wartość samą w sobie. To oburzanie się ludzi ukształtowanych przez polski kapitalizm lat 90. na młodych Polaków, że nie chcą pracować po 16 godzin dziennie, wynika właśnie z wmawiania ludziom, że praca jest cnotą. Im więcej pracy, tym bliżej nagrody. Tyle że w protestanckiej etyce było nią zbawienie, a dziś – nie do końca wiadomo, co poza zmęczeniem miałoby nią być. Takie traktowanie pracy prowadzi jednocześnie do tego, że odmawia się ludziom prawa do przeliczania swojego czasu po prostu na pieniądze. Jeśli traktujemy więc pracę jako cnotę, odklejamy się od myślenia o pracy jako o akcie ekonomicznej wymiany czasu i umiejętności na pieniądz.

- W obecnych czasach, kiedy jak dowodził francuski ekonomista Thomas Piketty, zyski z pracy są dużo niższe niż renta z kapitału, czyli mówiąc po ludzku, pracą własnych rąk nie jesteśmy w stanie się wzbogacić tak jak można dorobić się np. na posiadaniu nieruchomości, te opowieści o pracy jako wspaniałej przygodzie i sensie życia nie muszą jeszcze być jeszcze bardziej agresywne?

- I tu w opowieści o pracy pojawiają się „pracodawcy”, mówiący o pracy jako o czymś, co jest darem. Gdy pyta się właściciela dużego biznesu o to, jak on widzi swoją odpowiedzialność społeczną, to na pewno powie coś o tym, że tworzy miejsca pracy. Tak jakby robił to wyłącznie z pobudek czysto charytatywnych, a nie po to, by poprzez czyjąś pracę wypracować zysk. To jeden ze sposobów usprawiedliwiania, że praca najemna nigdy nie da tyle możliwości dorobienia się co bycie właścicielem firmy.

Rozmawiał Tomasz Walczak

Dr Zofia Smełka-Leszczyńska jest autorką książki „Cześć pracy. O kulturze zap...dolu”.

Okładka książki Zofia Smełka-Leszczyńska, Cześć pracy. O kulturze zapierdolu

i

Autor: Wydawnictwo Krytyki Politycznej