„Super Express”: – Widmo otwartej wojny między USA i Iranem zostało odsunięte. Na jak długo, pana zdaniem? Bo chyba to, że wrócimy do sytuacji wiszącej nad Bliskim Wschodem wojny, jest bardziej niż pewne.
Prof. Karol Karski: – Mówimy o Bliskim Wschodzie, gdzie sytuacja jest bardzo daleka od stabilizacji. Ciągle mamy do czynienia z atakami bombowymi i rakietowymi, działaniami lokalnych milicji. Niemal codziennie jesteśmy narażeni na to, że działania tych czy innych grup doprowadzą do wzrostu napięć. Jesteśmy narażeni na to, że jeśli komuś będzie zależeć na tym, by ceny ropy poszły w górę, użyje jednych mieszkańców przeciwko drugim, by sytuacja znacząco się zaogniła. Mówimy o regionie świata, w którym nawet wewnętrzne animozje mogą pchnąć do zaostrzenia i tak już niespokojnej sytuacji.
– Jeśli mówimy o starciu amerykańsko-irańskim, to od wypowiedzenia porozumienia nuklearnego przez Donalda Trumpa już nieraz sytuacja zaostrzała się na tyle, że tylko krok dzielił nas od wojny, by w ostatnim momencie obie strony spuściły z tonu. Ta logika dalej będzie określać sytuację w tym regionie?
– Widać jedno – ani jednej, ani drugiej stronie nie zależy na rozpętaniu otwartej wojny. Iran, oczywiście, podejmuje różne destabilizujące sytuację polityczną działania, ale nie zdecyduje się na wojnę z USA. Teheran doskonale zdaje sobie sprawę z potęgi militarnej Stanów Zjednoczonych, wie, jak skończył Husajn w sąsiednim Iraku. Iran nie posiada broni jądrowej, by móc się USA postawić. Z drugiej strony także Waszyngtonowi nie zależy, by iść na otwartą konfrontację z ajatollahami. Widzieliśmy stonowaną reakcję na środowe ataki rakietowe na amerykańskie bazy i poszukiwanie raczej wyjścia z tej trudnej sytuacji niż zaostrzania jej.
– A propos irańskiej broni jądrowej – czy trwający od piątku kryzys nie nauczył irańskiego reżimu jednego: nie ma co rezygnować z ambicji nuklearnych, bo to jedyne skuteczne narzędzie, by się przed Zachodem obronić?
– Tego nie jesteśmy w stanie dziś powiedzieć. Niemniej Iran ajatollahów jest kontynuatorem długiej historii dumnej Persji, a ta – z perspektywy tysięcy lat swojego istnienia – nie traktuje świata zbyt emocjonalnie. Irańczycy sprawdzają po prostu, na ile mogą sobie pozwolić. Posunęli się do momentu, w którym zobaczyli, co im grozi, jeśli ruszą dalej, i na razie postanowili się wycofać.
– Ostatnie półtora roku pokazuje zresztą, że jakkolwiek nie czuliby się przez Trumpa sprowokowani, zachowują się w tym wszystkim bardzo racjonalnie i za wojowniczą retoryką zawsze idą umiarkowane działania.
– To zwyczajnie pokazuje, że nikomu w Teheranie i Waszyngtonie nie zależy na eskalacji konfliktu. I to powinno nas uspokajać.
– Emocje panują jednak w Polsce. I lewica, i narodowcy chcą, by nasi żołnierze pełniący misję szkoleniową w Iraku wrócili do kraju, bo niepotrzebnie ryzykujemy ich życiem i zdrowiem. Rzeczywiście trzeba ich ściągnąć?
– I Lewica, i Konfederacja posługują się sloganami Putina i to już chyba nikogo nie dziwi.
– Troska o bezpieczeństwo naszych żołnierzy to „putinada”?
– Rosja jest jednym z graczy w regionie i zależy jej, by Zachód się z niego wyniósł. Co do naszych żołnierzy, jest tam niewielka ich grupa, która w ramach zobowiązań sojuszniczych szkoli irackie siły zbrojne. Jeśli będzie wola ze strony irackiej, by swoją misję kontynuowali, to będzie uzasadnienie ich obecności tam. Są bezpieczni, bo nawet Irańczykom nie zależy, żeby stała się im krzywda.
Rozmawiał Tomasz Walczak
Karol Karski: Irańczycy sprawdzili, na ile mogą sobie pozwolić
2020-01-10
11:01
Na jak długo możemy przestać mówić o wojnie na Bliskim Wschodzie i czy nasi żołnierze powinni wrócić z Iraku? "Super Expresse" pyta europosła PiS, Karola Karskiego.

i