Marek Król

i

Autor: AKPA, EAST NEWS/ FOTOMONTAŻ

Marek Król: Kłamię ergo sum

2012-12-10 21:09

Papier toaletowy z wizerunkiem Billa Clintona, prezerwatywa z dedykacją "For Monika - Bill" - takie suweniry oferował sklep z pamiątkami w Waszyngtonie w 1999 r. Zaprowadził mnie tam znajomy Amerykanin, by pokazać, jak niektórzy upamiętnili aferę rozporkową Clintona. Sklep ten mieścił się nieopodal Białego Domu. Tylko w zdegenerowanej przez demokrację Ameryce może istnieć taki przybytek rozpustnej wolności słowa. W Polsce jest to niemożliwe, by ktoś podcierał się papierem z portretem prezydenta. Czy wyobrażają sobie państwo, by na Krakowskim Przedmieściu był sklep z politycznymi pamiątkami? A w nim autorski słownik ortograficzny Komorowskiego czy dmuchany kaszalot? Taka zabawka dla kąpiących się dzieci, by w swych drobnych dłoniach mogły w czasie pływania trzymać głowę pierwszej damy. Gdyby powstał taki sklep, to oddziały ABW dowodzone przez generała Bondaryka rozprawiłyby się z nim błyskawicznie. Poranna pacyfikacja mieszkania Antykomora przez tajniaków dowodzonych przez pułkownika była tylko delikatnym ostrzeżeniem.

W przeciwieństwie do Amerykanów my kulturnyj narod i na straży kultury politycznej stoi ABW. Konstytucyjna wolność słowa w Polsce jest pustym zapisem, kiedy zakres tej wolności wyznaczają organa partii i rządu i ich niezależni prokuratorzy oraz sędziowie. Amerykanin, który pokazywał mi w Waszyngtonie te obrzydlistwa toaletowo-polityczne, od lat szkolił dziennikarzy i polityków z dawnych demoludów. Nie mógł zrozumieć, dlaczego z naszych krajów do USA wysyła się ludzi chorych i zmęczonych. Jego zdaniem zdrowi i sprawni ludzie powinni wykładowcy zadawać mnóstwo pytań. Nasi wysłannicy co najwyżej pytali o WC. Nie sposób było wytłumaczyć Jankesowi, że taka postawa w Polsce to dowód zdrowia i wysokiej świadomości moralno-politycznej.

Chorzy na wolność słowa, a więc elementy nieuświadomione politycznie, jak Cezary Gmyz i jego koledzy z "Rzeczpospolitej", są usuwani z redakcji. Co prawda prokuratura wojskowa potwierdziła obecność trotylu we wraku tupolewa, ale informowanie o tym przez Gmyza było karygodne. Potwierdził to nowy rzecznik niezależnej prokuratury - Donald Tusk. Stwierdził, że prokuratorzy "padli ofiarą dość nieszczęsnej publikacji, która wywołała prawdziwą eksplozję; zarówno polityczną, jak i tę w mediach". Rzecznik Tusk potwierdził tym samym, że resekcja dziennikarzy "Rzeczpospolitej" cieszy się poparciem partii i rządu.

To, że wojskowa prokuratura padła, było widać na posiedzeniu sejmowej Komisji Sprawiedliwości. I że jest ofiarą nie Gmyza, ale systemu, w którym dowody podlegają politycznej interpretacji zgodnej z oczekiwaniami dysponentów. Słuchając płk. J. Artymiaka opowiadającego o wykryciu nic nieznaczących śladów trotylu, przypomniał mi się dowcip wojskowy opisujący, z czego składa się dzida bojowa. Jankesi nie są w stanie tego zrozumieć, a i większość Polaków także. Katastrofa smoleńska pokazała, z jaką determinacją potrafi walczyć o przetrwanie homo sovieticus i jak daleko nam do standardów wolnego świata.

Kłamię ergo sum - to dewiza obowiązująca w Polsce, zwłaszcza wśród tzw. elit rządzących i medialnych.