"Super Express": - Przed niemiecką premierą pana książki o katastrofie smoleńskiej mówił pan, że publikacja ta jest skierowana głównie do niemieckiego czytelnika. I jak ją odebrano w Niemczech?
Juergen Roth: - Wzbudziła zainteresowanie. Coraz więcej Niemców ma świadomość przebiegu katastrofy smoleńskiej. I tego, że oficjalna wersja tej tragedii może się jednak różnić od tej, którą przedstawiał choćby raport rosyjskiej komisji MAK. Do tej pory właśnie ta wersja była wśród Niemców obowiązująca. Na zmianę tego stanu rzeczy wpłynęła też agresja rosyjska na wschodniej Ukrainie. Choć grupa Niemców ufających Rosji jest wciąż znaczna, to ta świadomość się zmienia.
- W przypadku niemieckiego rządu, czy rządów innych państw zachodnich, raczej trudno mówić o zainteresowaniu tematem katastrofy smoleńskiej?
- Powiem więcej. Rządy zachodnich państw zarzuciły nie tylko temat Smoleńska, ale nawet sprawę tak oczywistą, jak zestrzelenie przez Rosjan samolotu malezyjskich linii lotniczych w lipcu ubiegłego roku. Wszystko dlatego, by za wszelką cenę zachować pokojowe relacje z Rosją.
- Właśnie. Z czego wynika ta swoista pobłażliwość Zachodu względem Rosji?
- W przypadku zachodnich rządów nie mówiłbym o pobłażliwości, a raczej o strachu. Rosja dokonuje jawnej agresji na Ukrainie. Jednocześnie cały czas używa straszaka w postaci ataku nuklearnego. W jego wyniku mogłaby zmieść z powierzchni ziemi miasto w Polsce czy w krajach bałtyckich.
- Ale czy to zagrożenie, o którym pan mówi, jest faktycznie realne czy raczej to jedynie blef?
- Na szczęście użycie broni nuklearnej przez Rosję jest praktycznie niemożliwe, stanowi jedynie straszak, na który wielu się nabiera. Atak nuklearny na Warszawę czy Wilno to science fiction. Choć oczywiście może dojść do jakiegoś przypadkowego zdarzenia, np. błędu systemu komputerowego. Ale to bardzo mało prawdopodobne.
- Czyli można powiedzieć, że Polska jest krajem bezpiecznym?
- Nie. Zagrożenie ze strony Rosji jest całkowicie realne. To, co Rosja może zrobić, to jednak nie atak nuklearny, a destabilizowanie sytuacji. Poprzez działalność w polityce, biznesie czy prowokacje. Wojna hybrydowa wobec państw bałtyckich czy Polski też w przyszłości będzie jak najbardziej realna.
Zobacz: On wytrzymał nagorsze tortury! Teraz spotkał się z prezydentem
- Mówi pan o interesach, swego czasu pisał pan o powiązaniach Gerharda Schroedera z Gazpromem. Tymczasem państwowych przywódców, którzy po odejściu z polityki trafiali do rosyjskich spółek, było więcej, wspomnę choćby o byłym premierze Finlandii. Czy nie obawia się pan, że rosyjskich agentów wpływu jest znacznie więcej?
- Państwowych przywódców, którzy po zakończeniu politycznej kariery skusili się na intratne posady w rosyjskich koncernach, mogło być więcej. Przykład Gerharda Schroedera jest jednak szczególny. Dlatego że ścisłą współpracę z Rosją Putina rozpoczął on już w czasie, gdy był urzędującym kanclerzem Niemiec. Zgoda na gazociągi Nord Stream i South Stream była w przypadku Schroedera świadomą zgodą na odcięcie kontynentu od alternatywnych źródeł gazu. A sam Schroeder został po zakończeniu urzędowania szefem rady nadzorczej Nord Streamu. Trudno nie podejrzewać tu działalności korupcyjnej.
- Związki między Zachodem i Rosją widać na wielu płaszczyznach. Gazprom jest sponsorem elitarnych rozgrywek piłkarskiej Ligi Mistrzów. Roman Abramowicz jest właścicielem Chelsea, a Dmitrij Rybołowlew AS Monaco. Z kolei zachodni aktorzy coraz częściej występują w rosyjskich serialach i filmach. Na ile powiązania w kulturze i sporcie mogą służyć rosyjskiej agenturze wpływu?
- Rozdzieliłbym te dwie sprawy. Wymiana kulturalna działa w obie strony, w gruncie rzeczy jest zjawiskiem pozytywnym. Inaczej jest w sporcie. Gdzie działalność kontrolowanych przez rosyjskich oligarchów klubów ma ogromny wpływ na lokalny biznes i lokalną społeczność. AS Monaco w rękach Rybołowlewa, zaufanego oligarchy Putina, jednego z najbogatszych ludzi w Rosji, to wspaniały przykład pralni brudnych pieniędzy.
- Wróćmy do pana książki o katastrofie smoleńskiej. Właśnie weszła na polski rynek. Jakiego odbioru pan oczekuje?
- Myślę, że Polacy mogą skorzystać, czytając tę publikację, dlatego że przedstawia ona obiektywny i bezstronny przebieg zdarzeń. Wszystkie wersje - zarówno oficjalną, jak i nieoficjalną, która mówi o możliwym zamachu. W swojej publikacji unikam kategorycznego stwierdzenia, która ze stron sporu ma rację.
- Ale w Polsce ocena jest inna. Media przed ukazaniem się książki mówiły, że jest pan przyjacielem Antoniego Macierewicza, że ma to służyć kampanii wyborczej w Polsce, wypomniano, że przegrał pan proces...
- Owszem, przegrałem proces i tego nie ukrywam. Zdarza się to dziennikarzom śledczym. Przyjacielem Antoniego Macierewicza nie jestem. A wyborów w Polsce specjalnie nawet nie śledzę.
- Czy w takim razie słowa krytyki ze strony polskich mediów pana nie zaskoczyły?
- Nie, ponieważ mam bardzo złą opinię o polskich dziennikarzach. W Polsce nie znam ani jednego dobrego dziennikarza śledczego. Zbyt wielu tutejszych żurnalistów czerpie wiedzę nie z własnych dochodzeń, a z Wikipedii. Nie najlepiej świadczy to o ich profesjonalizmie.
Czytaj: Świat zaakceptował działania Putina? - Inwestorzy do nas wracają – mówi najbogatszy Rosjanin