Dwanaście lat temu polityk SLD uratował od śmierci pana Adama, który zaledwie dwa miesiące po ślubie uległ tragicznemu wypadkowi samochodowemu pod Tomaszowem Mazowieckim. Kiedy w tamtejszym szpitalu lekarze nie chcieli przeprowadzić natychmiastowej operacji ratującej mu życie, Oleksy załatwił choremu transport do szpitala MSWiA, gdzie specjaliści szybko podjęli się trepanacji czaszki. - Dzięki Józefowi Oleksemu mój mąż żyje. Premier go uratował. Będę się za niego teraz modlić - mówi nam ze łzami w oczach pani Beata.
Był początek października 2003 roku. Józef Oleksy, ówczesny wiceprzewodniczący SLD, ten dzień spędzał w swoim biurze na ul. Rozbrat. Był przy nim jego asystent Rafał Dobrzeniecki (39 l.). W pewnej chwili do drzwi gabinetu zapukała zrozpaczona kobieta, która błagała, aby ratować jej zięcia, który umiera w szpitalu w Tomaszowie Mazowieckim.
Dzień wcześniej miał tragiczny wypadek samochodowy. Lekarze dawali mu pięć procent szans na przeżycie. Prosiła, aby załatwić mu transport do jakiegoś warszawskiego szpitala, gdzie specjaliści podjęliby się operacji.
Asystent Oleksego Rafał Dobrzeniecki doskonale pamięta tamten dzień. - Kobieta ze łzami w oczach błagała o pomoc. Józef Oleksy od razu zareagował - wspomina.
Przeczytaj też: Pogrzeb Oleksego. Józef Oleksy zostanie pochowany na Powązkach, tuż obok generała Jaruzelskiego
Już następnego dnia rano pod szpitalem w Tomaszowie Mazowieckim czekała na pana Adama karetka. Przewiozła go do warszawskiego szpitala MSWiA. Pod opiekę wziął go wybitny specjalista prof. Marek Durlik. - Dzięki premierowi Oleksemu mój mąż żyje. Porusza się na wózku, ale żyje! Byłam wstrząśnięta, że niedawno pan premier odszedł. Wiedziałam, że choruje, ale sądziłam, że z tego wyjdzie. To był taki dobry człowiek - mówi wzruszona pani Beata. Już dziś Józef Oleksy zostanie pochowany na wojskowych Powązkach.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail